Deszcz walił w autostradę, jakby chciał się przez nią przebić. Dan walczył z kierownicą, gdy ciężarówka przekoziołkowała, a naczepa szarpała się za nim, jakby miała własny umysł. Jeden mocny wstrząs, metaliczny trzask i coś w środku pękło. Skrzynie przebiły się przez tył i wypadły na zewnątrz.
Dźwięk drzazg drewna i pękającego metalu, choć okropny, został zagłuszony przez ulewę. Przeklął, zjechał na pobocze i mrugnął przez wycieraczki na ślad gruzu za sobą. Deszcz uniemożliwiał dostrzeżenie tego, co spadło, ale jedno było pewne – coś dużego oderwało się od ziemi.
Nagle za nim pojawiły się reflektory. Dwie białe kule przecięły burzę, szybko się zbliżając. Zmrużył oczy, spodziewając się migających czerwono-niebieskich świateł, ale ich nie było. Pojazd zwolnił, gdy się zbliżył. Przez chwilę widział, jak kierowca patrzy na niego chłodno. Żołądek skręcił mu się nieprzyjemnie. To z pewnością nie był patrol drogówki!
W wieku czterdziestu trzech lat Dan Miller widział gorszą pogodę i gorszego pecha. Pracował dla Hawthorne Logistics, firmy, która płaciła na czas. Charakter jego pracy oznaczał również, że koledzy rzadko zadawali mu zbyt wiele osobistych pytań. To była solidna praca, spokojne noce i pieniądze, które pozwalały mu nie płacić zaległego czynszu. To wystarczyło.

Nie zawsze siedział za kierownicą. Kiedyś naprawiał silniki. Kiedyś był właścicielem małego warsztatu, dopóki rachunki nie wygrały. Potem przyszedł rozwód i nagle droga stała się łatwiejsza niż ludzie. Teraz wolał samotność, długie noce i rytm opon niż dźwięk głosów.
Kiedy Alvarez, jego menedżer, zaoferował mu “łatwą pracę z premią”, Dan nie zastanawiał się dwa razy. “Przewóz mebli. Prywatna kolekcja do neutralnego magazynu. Prosta sprawa” – powiedział Alvarez. “To duży transport. Możesz nawet wziąć wolne na resztę tygodnia” Miało być bez kłopotów, podwójne wynagrodzenie i obietnica wczesnego zakończenia. Brzmiało to świetnie.

Manifest brzmiał prosto: Meble – kolekcja prywatna. Miejscem docelowym był magazyn nad rzeką. Nie było to nic trudnego, po prostu punkt przekazania. Danowi podobało się, że oznacza to mniej rozmów i papierkowej roboty. Alvarez dał mu nawet gotówkę z góry, mówiąc, że kolekcjoner chce pominąć opłaty za przetwarzanie kart. Dan nie kłócił się.
Odbiór miał miejsce w prywatnej posiadłości na obrzeżach miasta. Dan zauważył żelazne bramy, kamienne lwy i podjazd na tyle długi, że stracił z oczu główną drogę. Reflektory prześwitywały przez mgłę, gdy Dan podjechał do rampy załadunkowej. Spodziewał się robotników przeprowadzkowych, ale zamiast nich byli tam milczący mężczyźni w garniturach.

Nie przedstawili się ani nie rozmawiali zbyt wiele. Po prostu skierowali go w stronę doku i rozpoczęli załadunek. Skrzynie wyglądały jednolicie. Były nieoznakowane i szczelnie zamknięte, ale każda stukała, jakby ważyła tonę. Dwa razy sprawdził dokumenty, mrucząc: “Meble, co?” Nikt nic nie powiedział.
Do przeniesienia każdego pudła potrzeba było dwóch mężczyzn, a nawet wtedy stękali z wysiłku. Wydawały się zbyt ciężkie i gęste jak na krzesła czy kredensy, ale antyczne meble zawsze były solidniejsze. Praca była szybka i metodyczna. Każdy pasek był naciągany dwa razy, a każdy róg sprawdzany. Nikt nie patrzył na niego wystarczająco długo, by utrzymać kontakt wzrokowy.

Kiedy ostatnia skrzynia znalazła się w środku, jeden z mężczyzn wystąpił naprzód. “Żadnych przystanków. Żadnych skrótów. Jedziesz prosto, zrozumiano? Jego ton niósł autorytet nietypowy dla agenta firmy przewozowej.
Inny mężczyzna dodał cicho: – Bądź ostrożny Dan zaśmiał się, tłumiąc odczuwany niepokój. “Jasne – powiedział. “Ludzie zwykle denerwują się tylko porcelaną ślubną” Nikt się nie roześmiał. Dan założył, że mężczyzna mówił o nadchodzącym deszczu. Pierwszy mężczyzna po prostu sam zamknął drzwi przyczepy i zatrzasnął zatrzask.

Deszcz zaczął padać ponownie, gdy tylko przejechał przez bramę, a grube krople rozpryskiwały się o przednią szybę. Gdy dotarł do głównej drogi, ulewa trwała nieprzerwanie. Wycieraczki jęczały na szybie, rytmicznie dopasowując się do niskiego warkotu silnika. Mruknął: “Świetne wyczucie czasu” i utrzymał platformę stabilnie.
Włączył radio, ale przywitały go tylko zakłócenia. Nie było nawet słabego wycie programów AM. “Chyba nie będę miał innego wyjścia, jak tylko cieszyć się ciszą”, powiedział do nikogo, przekręcając pokrętło z przyzwyczajenia. Radio wydało ten sam martwy syk. Dan nie był szczególnie zaniepokojony. Zdarzało się to już wcześniej w dni złej pogody.

Sprawdził swój telefon, który migotał, a potem zniknął. “Ta trasa to i tak martwa strefa” – westchnął. Tutaj, kilometry od wszystkiego, droga należała do deszczu i silnika. Miał być tylko on, burza i przyczepa pełna cudzych rzeczy.
Dziesięć mil dalej dostrzegł w lusterkach światła reflektorów. Był to czarny SUV, ledwo widoczny przez zasłonę deszczu, utrzymujący idealną odległość. Nie minął go, ani nie zniknął. Podążał za nim. Na początku zignorował to, mówiąc: “Pełno tam nocnych kierowców”.

Wziął kolejny łyk zimnej kawy, przekonując samego siebie, że to nic takiego. Prawdopodobnie był to kolejny kierowca ciężarówki jadący tym samym skrótem lub paranoja spowodowana zbyt dużą ilością kofeiny i zbyt wieloma pustymi autostradami. Mimo to, włoski na karku zaczęły mu się jeżyć.
Co kilka minut jego wzrok powracał do lusterka. SUV zawsze tam był. Ta sama odległość. Ten sam spokojny, cierpliwy rytm. Zaśmiał się pod nosem. “Tracisz panowanie nad sobą, Miller. Nikt nie chce twoich starych, ciężkich mebli” Ale instynktownie sprawdzał dalej.

Przed nim pojawiła się para tylnych świateł. Był to mały samochód pełzający prawym pasem. Zjechał na pobocze i w momencie, gdy jego przyczepa znalazła się obok, samochód wcisnął hamulec. “Szarpnął kierownicą w lewo. Opony zatrzeszczały, cała przyczepa zatrzęsła się na boki.
Uderzenie nadeszło z wnętrza naczepy. Po jęku przesuwającej się masy nastąpił ciężki trzask. Ciężarówka zatrzęsła się, ale pozostała w pionie. Dan zatrzymał się, dysząc ciężko, z białymi knykciami na kierownicy. Gdzieś za nim coś pękło. Jedna ze skrzyń zdecydowanie się odłamała. Jęknął, mając nadzieję, że nic nie zostało uszkodzone.

Wyszedł w burzę, a jego buty tonęły w błotnistej wodzie, gdy okrążał przyczepę. Deszcz padał tak mocno, że odbijał się od metalowych ścian jak gwoździe. Jeden z pasków został rozerwany na wylot. Chwycił nowy ze skrzynki z narzędziami i zaczął ponownie mocować ładunek.
Kiedy zapukał w najbliższą skrzynię, aby sprawdzić, czy się nie rusza, nie wydała ona żadnego dźwięku, tylko gęsty, ciężki stukot. Zmarszczył brwi. Meble miały szczeliny powietrzne, nawet z wyściółką. To wydawało się solidne na całej długości. Gdy deszcz uderzył w niego mocniej, odepchnął tę myśl na bok i zacisnął pasek o kolejne nacięcie.

Gdy pracował, coś białego oprószyło jego rękawice – drobny, sproszkowany osad przylegający do skrzyni. Potarł palce o siebie i powąchał. Nie były to trociny, ani nic, co rozpoznał. Zapach był słaby i niemal metaliczny. Wytarł go o dżinsy, mrucząc pod nosem.
“Dziwne rzeczy do pakowania” – powiedział, starając się brzmieć na znudzonego, choć puls podskakiwał mu jeszcze bardziej. Zmusił się do szybkiego zakończenia pracy i wrócił na swoje miejsce, zamykając drzwi mocniej niż to konieczne, jakby to mogło zablokować wkradający się niepokój.

Ponownie włączył radio w ciężarówce, mając nadzieję na jakikolwiek inny dźwięk niż deszcz. Statyka. Ten sam niski syk, który towarzyszył mu odkąd opuścił posiadłość. “Wilgoć musiała zabić sygnał” – mruknął. Zegar na desce rozdzielczej zamrugał, a następnie przygasł. Uderzył w niego, aż się zatrzymał.
Z telefonem też nie było lepiej. Brak zasięgu. Trzymał go przy przedniej szybie, machał nim bezużytecznie, a potem rzucił na siedzenie. “Dobra. Dzisiaj oldschool” – powiedział. Bez GPS, bez radia, bez możliwości zadzwonienia do kogokolwiek. Ciężarówka i długa droga będą jedynymi towarzyszami tej nocy. To mu odpowiadało.

Wiatr wył o naczepę, wydając z siebie pusty gwizd, który wznosił się i opadał z każdym podmuchem. Usłyszał cichą zmianę od wewnątrz. Było płynne i celowe, jakby coś ciężkiego przesunęło się o centymetr. Zamarł, nasłuchując. Potem się zatrzymał. Prawdopodobnie nie zabezpieczył wystarczająco luźnej skrzyni.
Podkręcił odmrażacz, udając, że dźwięk się nie wydarzył. “To tylko ładunek się osadza”, powiedział sobie, stukając palcami w kierownicę, nie chcąc ponownie ryzykować deszczu i zimna. Spojrzał jeszcze raz za siebie. Nie było nic poza smugami deszczu i ciemnością. Droga przed nim pochłaniała reflektory w całości.

Potem za nim pojawiła się słaba poświata. To znowu były reflektory SUV-a. Oczywiście nie mógł być pewien. To była tylko plama światła w strugach deszczu, ale coś w tej odległości i stabilności wydawało się znajome.
Zwolnił gaz, obserwując lusterko. Światła przygasły, idealnie dopasowując się do jego prędkości. Stuknął raz w hamulec; blask zamigotał, ale pozostał na miejscu. Ktokolwiek to był, nie miał najmniejszego zamiaru go wyprzedzać.

Delikatnie wcisnął pedał hamulca, nabierając prędkości. SUV zrobił to samo, utrzymując dystans jak cień przywiązany do niego. Odetchnął gwałtownie, a z jego gardła wydobył się suchy śmiech. “Chyba sobie żartujesz.” Znał żartownisiów, którzy mieliby z tego niezły ubaw.
“Tak, w porządku. Wcale nie przerażające. Ale będę cię ignorował – mruknął, wymuszając uśmiech, który nie trwał długo. Jego ręka pozostała w pobliżu klaksonu, jakby to miało w jakiś sposób pomóc. Za każdym razem, gdy błysnęła błyskawica, lusterka rozbłysły na biało, a SUV wciąż tam był. Zawsze tam był.

Bez rozpraszania się radiem czy muzyką, Dan nie mógł odciąć się od myśli. Co jeśli Alvarez nie powiedział mu wszystkiego? Może to był jakiś skradziony antyczny mebel? Jego puls przyspieszył. Wtedy przypomniał sobie dokumenty i miejsce, w którym odebrał przesyłkę. Powiedział na głos. “Niemożliwe. To dziwaczne. Firma jest legalna.”
Potrząsnął głową, wyrzucając z siebie tę myśl. Hawthorne Logistics cały czas obsługiwało ekskluzywne przesyłki. Alvarez mógł być nieco podejrzany, wyłudzając napiwki i tym podobne, ale nie na tyle głupi, by ryzykować kłopoty federalne. “To tylko nerwy – mruknął. “I za dużo kawy na postoju dla ciężarówek

Droga zwęziła się do jednego pasa przez zalesione wzgórza. Deszcz padał coraz mocniej, uderzając w dach kabiny niczym żwir. Wycieraczki z trudem nadążały, każdy pisk był głośniejszy od poprzedniego. Gdzieś z tyłu szumiał silnik. To było jego jedyne zapewnienie.
Wmawiał sobie, że nic mu nie jest. Powtórzył to sobie dwa razy, potem trzeci. Ale jego ręce pozostały sztywno przyklejone do kierownicy. Jechał pochylony do przodu, przesuwając wzrokiem między lusterkami a drogą, czekając na coś, czego nie potrafił nazwać.

Zakręt był ostry i nagły, na wpół zalany w pobliżu pobocza. Zwolnił, ale opony przyczepy syczały złowieszczo, a całym pojazdem wstrząsnęło. Dźwięk, który po tym nastąpił, był obrzydliwym, solidnym uderzeniem i echem czegoś ciężkiego, co się poluzowało.
Sprawdził lusterko w samą porę, by zobaczyć, jak jakiś kształt spada z tyłu. Jedna ze skrzyń potoczyła się raz, po czym rozbiła się o błoto przy barierce. Drzazgi rozsypały się w czerwonym blasku tylnych świateł.

Zaklął głośno pod nosem, zjechał na pobocze i chwycił latarkę ze schowka. Deszcz uderzył w jego kurtkę, gdy wyszedł na zewnątrz. Jedna opona przyczepy była pęknięta, co wymagało późniejszej naprawy. Światła SUV-a były teraz pochłonięte przez ciemność. Spojrzał w dół drogi w kierunku przewróconej skrzyni i zaczął iść w jej kierunku.
Przykucnął obok rozbitej skrzyni, a deszcz przesiąkł przez jego kurtkę. Promień jego latarki przeciął rozłupane drewno i coś ciemnego w środku – aksamit, a nie papier do pakowania. Zmarszczył brwi. Meble nie były wyłożone aksamitem. Odgarnął mokre odłamki, serce biło mu głośniej z każdą sekundą.

Jeden róg był szerszy niż pozostałe. Wewnątrz światło padało na coś zbyt żywego jak na lakier – odłamki błękitu, zieleni i czerwieni migotały pod wiązką światła. Pochylił się bliżej, mrugając przez deszcz. “Co, na Boga…” wyszeptał, na wpół bojąc się uwierzyć w to, co widzi.
Sięgnął do środka i podniósł małą sakiewkę, zapieczętowaną sznurkiem. Była cięższa niż powinna. Tkanina wybrzuszała się w jego uścisku. Rozluźnił ją ostrożnie, zawartość przesunęła się z cichym, brzęczącym dźwiękiem, który sprawił, że jego żołądek się ścisnął.

Kiedy padło światło, świat się zmienił. Dziesiątki kamieni – szafirów, rubinów i szmaragdów – rozbłysły kolorami, rozpraszając refleksy na jego mokrych dłoniach. Na chwilę zapomniał o deszczu, zimnie i ciemności. Wszystko, o czym mógł myśleć, to: To nie są meble.
Żołądek mu się skręcił. “Co do cholery, Alvarez…” mruknął. Premia, tajemnica i dziwni mężczyźni w posiadłości – wszystko to wróciło, elementy układanki połączyły się w bardziej kompletną układankę, której nie chciał widzieć.

“Prywatna kolekcja “Żadnych przystanków “Premia” Każda fraza odbijała się echem jak ostrzeżenie, które zignorował. Nie został wybrany ze względu na swoją niezawodność; został wybrany, ponieważ nie zadawał pytań. I nie zadawał, aż do teraz. Zauważył coś jeszcze, co powinien był zauważyć wcześniej. Kilka zardzewiałych gwoździ pod oponami!
Cofnął się, wpatrując się w otwartą skrzynię. Przewoził fortunę przez cały stan w środku nocy, sam i bez broni. Ktoś prawdopodobnie celowo uszkodził jego oponę i być może wiedział dokładnie, co przewozi.

Prawda uderzyła go jak lodowata fala zimna. SUV, cisza i instrukcje nie były przypadkowe. Ci ludzie nie byli ciekawi. Czekali na okazję. Śledzili go od wielu godzin i dokładnie wiedzieli, co wyleje się na drogę. Być może teraz to potwierdzili.
Wepchnął klejnoty z powrotem do sakiewki, przeładował skrzynię najlepiej jak potrafił i zatrzasnął drzwi. Zapobiegawczo wsunął klucz w klamki drzwi, aby nie mogły się ponownie otworzyć. Ręce trzęsły mu się od adrenaliny. Wsiadł do kabiny, serce waliło mu tak głośno, że zagłuszało deszcz.

Chwycił za telefon. Nadal wyświetlał komunikat “Brak usług”. Przeklął pod nosem i upuścił telefon. Zegar na desce rozdzielczej mrugał do niego bezużytecznie. Przez chwilę rozważał zawrócenie, ale nie miał pojęcia, kto może czekać za nim.
Po raz pierwszy tej nocy zastanawiał się, czy dotrwa do rana. Burza na zewnątrz wydawała się teraz cięższa, jakby wiedziała, co jedzie w jego przyczepie. Każdy instynkt krzyczał do niego, by jechał szybciej i nigdy nie oglądał się za siebie.

Jego umysł odtwarzał każde słowo wypowiedziane przez Alvareza. Jedź tą trasą. Żadnych innych dróg. To najłatwiejsza droga. Był zbyt zmęczony, by to kwestionować i zbyt głupio wdzięczny za dodatkowe wynagrodzenie. Teraz wszystko brzmiało jak przećwiczone i starannie dobrane, by zrobić z niego kozła ofiarnego.
Przypomniał sobie, jak Alvarez uśmiechnął się, wręczając mu kluczyki. Był napięty i rozkojarzony. Z perspektywy czasu, jego uśmiech cuchnął raczej poczuciem winy niż życzliwością. Na to wspomnienie skrzywił się. “Wiedziałeś, draniu – mruknął Dan, mocniej ściskając kierownicę. “Wiedziałeś, co tam jest i wrobiłeś mnie

To miało chory, doskonały sens. Alvarez przeciekł trasę, wziął dolę i pozwolił kierowcy upaść. Skradziona przesyłka, głupi kierowca i sprawa zamknięta. Zanim policja by go namierzyła, on, Dan, już dawno by nie żył albo jeszcze gorzej.
Ta myśl przepaliła go na wskroś. Strach i wściekłość mieszały się jak paliwo. “Nie tym razem – warknął. Jeśli Alvarez chciał idioty, to wybrał niewłaściwego człowieka. Dan nie umierał w rowie za czyjąś chciwość. Nie po to odbudował swoje życie, by umrzeć bez walki przy autostradzie.

Zjechał z powrotem na autostradę, deszcz obmył szybę białymi smugami. Wycieraczki trzaskały wściekle, tocząc przegraną bitwę. Przez kilka minut był tylko on i burza, dopóki te same reflektory nie pojawiły się ponownie w lusterku. Modlił się, by pęknięta opona wytrzymała do czasu, aż uda mu się dotrzeć w bezpieczne miejsce.
SUV zbliżał się szybko, skręcając na jego pas, światła migały w krótkich seriach. Ruszył przed siebie, po czym nagle zwolnił, zmuszając go do hamowania. Jego opony zatrzeszczały na mokrej drodze. Pojazd zadrżał.

Z boku pojawił się kolejny zestaw świateł. Tym razem był to pickup. Wjechali w niego, SUV z przodu, ciężarówka z tyłu. Deszcz zamienił wszystko w plamę czerwonych tylnych świateł i odbitej paniki. Puls mu przyspieszył, ale jego determinacja stwardniała.
SUV ponownie ostro zahamował. Dan zareagował instynktownie, kontrując, aby zapobiec złożeniu się przyczepy. Opony walczyły o przyczepność, a przyczepa niebezpiecznie przekoziołkowała. Jego dłonie ślizgały się po kierownicy, pot mieszał się z wodą deszczową.

Znalazł otwór i szarpnął kierownicą w lewo. Ciężarówka wyprostowała się, pędząc do przodu. Pickup podjechał bliżej, uderzając w bok naczepy. Metal zadrapał, iskry posypały się w burzę. “Cofnij!” Krzyknął Dan, wciskając klakson.
Pickup uderzył w niego ponownie, tym razem mocniej, próbując zepchnąć go do rowu. Dan trzymał się stabilnie, napinając wszystkie mięśnie. Następnie, z nagłą prędkością, skręcił w prawo, a ciężar przyczepy sprawił, że mniejszy pojazd wpadł w poślizg na poboczu.

W lusterku zobaczył, jak pickup obraca się, jego reflektory wirują dziko, zanim zniknął za strumieniem wody. Jeden zginął, przynajmniej na jakiś czas. Jego ulga trwała pół uderzenia serca, zanim SUV ponownie ruszył do przodu, niewzruszony i nieustępliwy.
Silnik ryknął w proteście, biegi zgrzytały pod obciążeniem. Ciężarówka była zbyt ciężka, by wyprzedzić kogokolwiek na dłużej. Każda sekunda przy tej prędkości była igraniem z fizyką. Mimo to wcisnął pedał gazu, wodząc wzrokiem między drogą a lusterkiem, szukając jakiejkolwiek luki, jakiegokolwiek cudu.

Nie było żadnego. Po obu stronach był tylko czarny las, a przed nim rzeka deszczu. Wycieraczki pracowały bezużytecznie, ledwo nadążając. Ramiona bolały go od trzymania kierownicy. Szukał zjazdów, przystanków, świateł i czegokolwiek ludzkiego, ale świat skurczył się do asfaltu i strachu.
SUV zmniejszył dystans, uderzając w jego tylny zderzak krótkimi, ostrymi uderzeniami. Każde uderzenie wstrząsało kabiną, metal krzyczał pod naprężeniem. Prowadzili go w kierunku prawej strony drogi, gdzie barierka ochronna lśniła mokro i cienko. “Nic z tego – mruknął Dan przez zaciśnięte zęby.

Przed nimi niewyraźny zarys polnej drogi serwisowej odchodził w prawo, na wpół ukryty przez chwasty i deszcz. Nie było żadnych znaków ani oznaczeń. Nie zastanawiał się zbyt wiele; po prostu ruszył. Opony wyły, gdy obracał kołem, przyczepa mocno podskakiwała, a błoto eksplodowało we wszystkich kierunkach.
Świat zamienił się w chaos z wycieraczkami, warczeniem silnika i reflektorami odbijającymi się od drzew. Ciężarówka lekko się zachwiała, tył zsunął się na bok, zanim ponownie złapał przyczepność. Błoto rozprysnęło się na przedniej szybie, oślepiając go na sekundy, które wydawały się minutami. “No dalej, dalej!” krzyknął, walcząc z obrotem.

SUV podążał za nim bez wahania. Jego światła gwałtownie tańczyły po kałużach, szybko nabierając prędkości. Kimkolwiek byli, nie poddawali się. Droga wiła się, skręcała i zwężała. Las zniknął i nagle Dan zdał sobie sprawę, że teren przed nim się kończy!
Droga zatrzymała się na skraju starego wyrobiska kamieniołomu, którego nieckę wypełniała czarna woda odbijająca błyski piorunów. Nie było już dokąd jechać. Wcisnął hamulec, a ciężarówka zatrzymała się, grzęznąc w błocie i wodzie.

Z maski wydobywała się para. Silnik zakaszlał, po czym zgasł. Dan trzasnął kierownicą raz, adrenalina wzrosła, a następnie chwycił latarkę awaryjną ze schowka. Puls bębnił mu w uszach, gdy potykał się w deszczu, buty zapadały się głęboko w błocie.
Uderzył we flarę, iskry poleciały, a czerwony ogień rozkwitł, jasny i wściekły. Machnął nią wysoko, światło przecięło burzę. SUV z piskiem zatrzymał się kilka metrów dalej, a jego światła przecięły mgłę. Daleko, ledwo słyszalne na początku, syreny zaczęły odbijać się echem w nocy.

SUV stał na biegu jałowym przez kilka sekund na skraju kamieniołomu, a jego światła błyszczały na błocie. Następnie, gdy słabe wycie syren stało się głośniejsze, silnik ryknął, a pojazd cofnął, znikając na leśnej drodze jak cień rozpływający się w deszczu.
Chwilę później czerwone i niebieskie światła przebiły się przez burzę. Policyjne radiowozy zatrzymały się, drzwi się zatrzasnęły, a funkcjonariusze rozbiegli się z latarkami i wykrzykiwali komendy. “Ręce na widoku!” “Odsunąć się od pojazdu! Ich głosy odbijały się echem od ścian kamieniołomu.

Dan podniósł ręce i wyszedł z kabiny. Był przemoczony, trząsł się, a jego serce wciąż biło szybciej niż syreny. Jego buty ślizgały się w błocie, gdy dwóch funkcjonariuszy odciągnęło go od ciężarówki. Nie stawiał oporu, tylko oddychał, długo i nierówno, jakby nabierał powietrza.
Jeden z funkcjonariuszy otworzył tylną klapę i poświecił latarką do środka. Wiązka światła uchwyciła podarty aksamit i słaby blask koloru pod nim. Zamarł, po czym podniósł radio. “Centrala, mamy tu coś dużego – powiedział cicho. “Połącz mnie z łącznikiem muzeum”

Przed świtem Dan siedział w ciepłym pokoju na komisariacie, z kocem na ramionach i filiżanką kawy stygnącą w dłoniach. Detektywi chodzili tam i z powrotem, łącząc wszystko w całość. “Meblowa” robota nigdy nie była meblami; to była przykrywka od samego początku.
Skrzynie zawierały prywatną kolekcję klejnotów przeznaczoną dla muzeum stanowego. Kolekcjoner i muzeum zgodzili się na dyskretny transport, aby uniknąć zainteresowania mediów. Tylko garstka ludzi znała szczegóły, a Alvarez był jednym z nich.

Wyjawił trasę za gotówkę, dając cynk złodziejom, aby przechwycili ładunek i przypisali przestępstwo Danowi. “Łatwo zrzucić winę” – powiedział jeden z detektywów. “Nowy bierze na siebie winę” Dan powoli skinął głową, a złość ustąpiła miejsca wyczerpaniu. Przynajmniej teraz prawda wyszła na jaw.
Dwa dni później nagłówki pojawiły się we wszystkich głównych mediach: Flara Truckera ujawnia wewnętrzną robotę. Jego zdjęcie, umazane błotem i oszołomione, zostało umieszczone w Internecie, w połączeniu z cytatem o “robieniu tego, co słuszne” Danowi nie podobała się ta uwaga, ale nie mógł zaprzeczyć uldze, jaka mu towarzyszyła.

Alvarez został aresztowany po zwolnieniu przez firmę. Muzeum wydało oficjalne oświadczenie o wdzięczności i hojnej nagrodzie. Dan przyjął ją po cichu, wykorzystując jej część na wymianę przedniej szyby, spłatę ostatnich długów i w końcu naprawę starego motocykla, który zbierał kurz w garażu.
Kilka tygodni później był z powrotem na drodze, tej samej autostradzie, która prawie go zabiła. Deszcz powrócił, tym razem miękki i stały, połyskujący na asfalcie. Gdy minął znacznik 212 mili, zwolnił tylko trochę, obserwując migającą barierkę.

Na przeciwległym pasie pojawiła się kolejna ciężarówka. Był to podobny model z tym samym szumem, pokryty plandeką i przypięty pasami, tak jak jego. Przez krótką chwilę jego puls przyspieszył. Potem odetchnął, tym razem spokojnie. Burza była za nim. Wcisnął pedał gazu i ruszył w stronę czystego nieba.