Maya poruszała się szybko, jej ręce były stabilne. Przykucnęła, zaklinowała stopę obok ogrodzenia dla równowagi i przycisnęła jedną rękę do mokrych listew, rozsuwając je. Drugą ręką sięgnęła do przodu i delikatnie wyciągnęła nogę psa, jednym ostrożnym ruchem na raz.
Gdy noga psa wyślizgnęła się, Maya straciła równowagę. Jej pięta zapadła się w miękką ziemię i zanim zdążyła się złapać, przewróciła się do tyłu ze stłumionym stęknięciem. Jej poncho uderzyło z impetem o błoto.
Poderwała się do pionu, chwytając ogrodzenie jedną rękawicą, a serce waliło jej jak młot. Kolana bolały ją od upadku, ale podniosła się, rzucając ostrożne spojrzenie w stronę psa. Czy miał zamiar rzucić się na nią? Ugryźć? Maya była gotowa na agresywną reakcję, ale to, co zrobił pies, wywołało łzy w jej oczach….
Maya miała siedemdziesiąt dwa lata, była uparcie niezależna i doskonale zadowolona z samotnego życia w swoim zwietrzałym małym domku na obrzeżach miasta. Sąsiedzi nazywali go “osobliwym” – i taki był, z bluszczem na balustradach ganku i niedopasowanymi doniczkami, których nie chciała wymienić. Wszystko w środku miało swoje miejsce i to jej się podobało.

Tego ranka kuchnia pachniała lekko tostami i marmoladą. Niebo na zewnątrz było ponure, rodzaj szarości, który sprawiał, że drzewa wyglądały na bardziej płaskie, a drogi cichsze. Maya poruszała się w kapciach, nucąc, nie zdając sobie z tego sprawy, smażąc jedno jajko na patelni, podczas gdy w oddali groził deszcz.
Alarm nadszedł tuż po śniadaniu. Maya płukała kubek, gdy telewizor przerwał głośnym sygnałem alarmowym. “Silne burze zbliżają się do regionu w ciągu kilku godzin” Kilka sekund później jej telefon rozświetlił się tą samą wiadomością, a następnie mechaniczny głos z kuchennego radia.

Poruszała się szybko. W każdym razie jak na kogoś w jej wieku. W wieku siedemdziesięciu lat Maya nie była szybka, ale była skupiona. Skierowała się do spiżarni i zaczęła zbierać zapasy – przekąski, butelki wody, dwa jabłka – i zaniosła je małymi partiami do piwnicy. Wiatr na zewnątrz zaczął już słabo świszczeć.
To była ta sama rutyna, którą obserwowała Alberta od dziesięcioleci. Latarki w szufladzie, świece na stole, nic nie podłączone do prądu. Nie mogła sobie pozwolić na zapomnienie czegokolwiek. Bycie samemu oznaczało, że nie było nikogo, kto mógłby to sprawdzić. Przeszła przez dom, wykonując jedno zadanie na raz.

Odłączyła telewizor, wyłączyła lampy, sprawdziła baterie latarki i upewniła się, że jej telefon jest w pełni naładowany. Następnie zaczęła chodzić od pokoju do pokoju, zamykając każde okno i zamykając każde szczelnie. Chmury na zewnątrz ciemniały, z każdą minutą wypychając coraz więcej światła z domu.
Szuflada w korytarzu zawierała zapałki i świece. Chwyciła je i umieściła na półce w piwnicy, obok stosu koców, które już wcześniej ułożyła. Gdy już zebrała wszystkie zapasy, jakie pamiętała, odwróciła się, by wrócić na górę i po raz ostatni przeszukać pokoje.

Gdy Maya dotarła do salonu, spojrzała w stronę kominka i zauważyła zdjęcie. Zdjęcie jej i Alberta sprzed lat, zrobione w pobliżu jeziora, spoczywające na kominku. Podeszła, delikatnie je podniosła i przytrzymała przez chwilę.
Kiedy wyjrzała za okno salonu, zauważyła, że niebo przybrało dziwny kolor – szary przechodzący w dziwny zielono-niebieski odcień. Drzewa w oddali już zaczęły się kołysać, a ona słyszała, jak szyby w oknach lekko jęczą pod naporem wiatru.

Odwróciła się, by zejść na dół – ze zdjęciem w ręku – gdy to usłyszała. Szczekanie. Krótkie, ostre uderzenia, raz za razem. Zmarszczyła brwi. Żaden z jej sąsiadów nie miał psa, więc skąd dochodził ten dźwięk? Skierowała się w stronę piwnicy, ale dźwięk stawał się coraz głośniejszy.
Maya zatrzymała się na szczycie schodów. Szczekanie nie ustawało – głośne, szybkie i ciągłe. Nie zauważyła ostatnio żadnych bezpańskich psów w okolicy, więc skąd dochodziło szczekanie? I dlaczego nie przestało? Ciekawość przerodziła się w niepokój. Odwróciła się i podeszła do frontowego okna.

Ostrożnie odsunęła zasłonę na bok. I oto był. Przemoczony, złotobrązowy pies stojący przy ogrodzeniu ogrodu, z ubłoconymi łapami, szczekający wprost na dom. Maya pochyliła się, zwężając oczy. Coś w sposobie, w jaki szczekał – przesadnie i przesadnie – sprawiło, że skręciło jej się w żołądku. Coś było nie tak.
Maya zmrużyła oczy przez szybę, zdziwiona. Pies nie poruszał się – po prostu stał pod dziwnym kątem w pobliżu ogrodzenia, z ciałem obróconym do połowy, szczekając bez przerwy. Wyglądał, jakby próbował się poruszyć, ale nie mógł. Coś w sposobie, w jaki napinał szyję, sprawiło, że poczuła niepokój.

Odsunęła się i szybko przeszła do przedpokoju, otworzyła szufladę i wyciągnęła okulary. Wróciła do okna, założyła je i spojrzała jeszcze raz. Wtedy to zobaczyła – jakiś rodzaj kamizelki na grzbiecie psa i uprząż zaczepioną mocno o ogrodzenie.
Jej serce zaczęło bić szybciej. Pies był uwięziony. Skręcał się i szczekał, próbując się wyrwać, ale pasek trzymał mocno. Maya spojrzała w niebo – ciemne i ciężkie, a drzewa szumiały. Nie minęło wiele czasu, zanim nadeszła burza.

Pospieszyła do kuchni po telefon, prawie przewracając przy tym miskę z pomarańczami. Gdy jej palce zacisnęły się wokół telefonu, światła zgasły z cichym trzaskiem. Nagła ciemność sprawiła, że zamarła w miejscu. “Cholera”, mruknęła pod nosem.
Używając latarki w telefonie, szybko przeszła przez salon, zapalając kilka świec i umieszczając je na stolikach końcowych. Wiatr wył teraz głośniej, a deszcz zaczął stukać w okna. Usiadła, otworzyła dialer i spróbowała wezwać na pomoc policję.

Brak sygnału. Wpatrywała się w ekran, po czym przeniosła się w inny kąt pokoju. Nadal nic – żadnych kresek, żadnego połączenia. Serce jej zamarło. Brak prądu, brak usług i pies, który utknął na zewnątrz, gdy nadciągała burza. Siedziała nieruchomo, rozdarta między strachem a poczuciem winy.
Szczekanie nie ustało. Jeśli już, to stawało się coraz bardziej szaleńcze – każdy wybuch odbijał się głośniejszym echem pod trzaskiem pobliskiego grzmotu. Pies musiał być przerażony. Maya ponownie odwróciła się w stronę okna, obserwując, jak pies skręca się i wyrywa z uprzęży. Ręce drżały jej na kolanach. Nie mogła tak po prostu patrzeć.

Odetchnęła chwiejnie, po czym wstała. “W porządku – szepnęła do siebie. Jej nogi nie były już tak stabilne jak kiedyś, ale podeszła do drzwi, otworzyła je i wyszła na zewnątrz, opanowując nerwy. Powietrze było ciężkie i nieruchome, a zapach elektryczności już unosił się na wietrze.
Zatrzymała się kilka metrów od psa. Pies wciąż szczekał, skręcał się i jęczał. Jego sierść wyglądała na potarganą i zakurzoną, a kamizelka na jego grzbiecie była wyraźnie oznaczona: PIES SŁUŻBOWY pogrubionymi białymi literami. Maya rozejrzała się w poszukiwaniu właściciela, ale podwórko i ulica były zupełnie puste.

Kiedy przyjrzała się bliżej, zdała sobie sprawę, że uprząż psa była zapętlona wokół jednego ze słupków ogrodzenia, a jego tylna noga była zaczepiona pod dziwnym kątem przez listwy. Zrobiła ostrożny krok do przodu, myśląc, że może uda jej się delikatnie rozwiązać uprząż. Ale pies szarpnął powietrze i ostro zaszczekał.
Wrogość w oczach zwierzęcia była nie do pomylenia – wściekłe, nieugięte spojrzenie, które wywołało dreszcz na kręgosłupie. Puls Mayi przyspieszył, przypominając jej, jak bezbronna była w tym momencie. Nie mogła ryzykować zranienia.

Maya cofnęła się o krok, serce jej waliło, czując ostre ukłucie strachu. Zawahała się, instynkt pomocy zderzył się z wyraźnym i obecnym niebezpieczeństwem. Odwróciła się i wróciła do środka, oddychając niepewnie.
Maya zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, jej umysł szalał. Nie mogła tak po prostu zostawić psa na zewnątrz, gdy nadciągała burza, ale groźba ugryzienia lub czegoś gorszego pojawiła się w jej myślach.

Gdyby została ranna, kto mógłby jej pomóc? Była sama i nie miała nikogo, kto mógłby się nią zaopiekować, gdyby coś poszło nie tak. Perspektywa złego upadku lub poważnego ugryzienia była nie tylko bolesna – mogła być katastrofalna w skutkach.
Myśl o psie rzucającym się na ogrodzenie, gdy spada na niego deszcz, sprawiła, że poczuła się nieswojo i zacisnęła węzeł niepokoju w klatce piersiowej. Nie mogła na to pozwolić. Ale co mogła zrobić w tej sytuacji?

Maya opuściła się na fotel, a wiatr mocniej uderzał w okna. Jej dłonie spoczęły na kolanach, zaciśnięte. Wpatrywała się w psa, który wciąż się wyrywał i szczekał, i czuła, jak jej wnętrze się skręca. Czas uciekał. Burza nie czekała i ona też nie mogła.
Jej wzrok padł na szafkę na werandzie. Grabie. Miały odpowiednią długość i chwyt. Mogła się odsunąć, trzymać się z dala od niebezpieczeństwa. Jej ciało pochyliło się do przodu, już przygotowując się do wstania – ale nagłe wahanie ponownie ją zakotwiczyło. Długi kij. Zaniepokojony pies. Niezbyt dobre połączenie.

Dla psa wyglądałoby to jak broń. Zagrożenie. Ten sam rodzaj przedmiotu, którego ktoś mógłby użyć, by go przepędzić. Maya zamarła w połowie kroku, a wątpliwości powróciły. Zacisnęła szczękę. “Nie wiem, co robić – mruknęła na głos, a frustracja i zmartwienie uwięzły jej w gardle.
Powoli przeszła się po salonie, skanując każdy kąt, szukając czegoś – czegokolwiek – co mogłoby nieco uspokoić psa. Wtedy jej wzrok padł na starą szklaną szafkę. W środku, za rzędem bibelotów, siedział wyblakły wypchany królik. Zabawka z dzieciństwa, która nie była dotykana od lat.

Należał do jej wnuczki, która zabierała go ze sobą wszędzie – na spacery, podczas drzemek, zawsze trzymała w ramieniu. Maya podeszła do szafki z nowym zamiarem, otworzyła ją i ostrożnie podniosła pluszaka z miejsca, w którym spoczywał. Materiał był miękki, znoszony i znajomy w jej rękach.
Może mógłby posłużyć jako odwrócenie uwagi. Ofiara pokoju. Coś, co odwróci uwagę psa na tyle, by mogła zacząć działać. Nie było to niezawodne, ale tylko to przychodziło jej teraz do głowy. Mogła rzucić zabawkę w kierunku psa, a kiedy się rozproszy, szybko odpiąć uprząż.

Maya okryła się grubym zimowym płaszczem, a następnie założyła dwa komplety rękawiczek, jeden na drugi. Jej buty nadal leżały przy drzwiach. Zasznurowała je ciasno, kolana skrzypiały, gdy stała. Pod jedną pachą trzymała królika, w drugiej grabie. Była gotowa.
Kiedy wyszła na zewnątrz, zaczęła już padać mżawka. Wiatr owinął się wokół niej jak ostrzeżenie. Gruz skakał po trawniku, a niebo nad nim mieniło się głębokimi, niepokojącymi kolorami. Szczekanie psa stało się ochrypłe, ale nie ustało. Szczekał tak, jakby nie wiedział, jak przestać.

Maya ruszyła powoli naprzód, lekko zagłębiając buty w trawie. “Spokojnie… delikatnie – zawołała, jej głos był ledwo słyszalny ponad wiatrem. Pies ponownie przekręcił się przy ogrodzeniu, zerkając na nią między wybuchami hałasu. Podniosła królika, serce jej waliło. “W porządku – wyszeptała. “Jestem tu, by pomóc
Maya podeszła bliżej, trzymając królika przed sobą jak w kruchym rozejmie. Delikatnie nim potrząsnęła, a jego klapnięte uszy zakołysały się. Pies początkowo szczekał dziko, szarpiąc się z uprzężą, ale potem jego oczy skupiły się na zabawce. Nie przestał szczekać, ale przestał się miotać. Patrzył na nią.

Mówiąc cicho, Maya przesunęła się do przodu i ustawiła się po prawej stronie psa. Wystarczająco blisko, by dosięgnąć uprzęży z grabiami, ale wciąż poza zasięgiem. Oddech miała ściśnięty w klatce piersiowej. Chwyciła grabie w jedną rękę, a zabawkę w drugą – po czym rzuciła.
Królik wylądował blisko pyska psa. Reakcja była natychmiastowa. Pies rzucił się, chwycił zabawkę do pyska i zaczął ją gwałtownie szarpać. Bawełna wzbiła się w powietrze. Mocno potrząsnął królikiem, głowa trzaskała w przód i w tył jak bicz.

Maya nie traciła ani sekundy. Upadła na kolano i wsunęła grabie pod pasek uprzęży zaczepiony o słupek ogrodzenia. Jednym zdecydowanym ruchem uniosła, przekręciła i poczuła, jak pętla puszcza. Wyślizgnęła się. Nie czekała, by zobaczyć rezultat – odwróciła się i szybko cofnęła.
Jej buty zgrzytały, gdy poruszała się po wilgotnej trawie, puls przyspieszył, a zimny wiatr uderzył ją w uszy. Zatrzymała się dopiero, gdy zamknęła za sobą drzwi. Pospieszyła do okna, serce waliło jej z nadziei, ale to, co zobaczyła, sprawiło, że opadły jej ramiona.

Uprząż była zdjęta, odczepiona od słupka ogrodzenia. Ale noga psa wciąż była uwięziona – wygięta niezgrabnie przez listwy ogrodzenia. Wił się, szamotał, próbował wszystkiego. Nic nie działało. Maya spojrzała na zniszczonego pluszaka, rozerwanego i rozrzuconego jak pióra. Niebo pociemniało jeszcze bardziej. Poczuła, że jej determinacja się załamuje.
Maya stanęła przy oknie, jej odbicie zbladło na tle szyby. Pies wciąż tam był – przemoczony, trzęsący się, uwięziony. Bolała ją klatka piersiowa. Tyle wysiłku i nic się nie zmieniło. Próbowała. A jednak ta noga wciąż była uwięziona. Jej spryt nie wystarczył. Zawiodła.

Jej ręce zacisnęły się po bokach. Myślała, że plan jest solidny, nawet była z niego trochę dumna – dopóki nie rozwikłał się jak zabawkowy królik w pysku psa. Burza się nasilała. A ona była tutaj, sucha, bezużyteczna, patrząc jak coś cierpi, nie robiąc nic. To było nie do zniesienia.
Kolejny podmuch uderzył w okno, grzechocząc tak mocno, że aż się wzdrygnęła. Ten hałas wstrząsnął czymś w jej wnętrzu. Nie chodziło już o plany – chodziło o pilną potrzebę. Nie miała już luksusu na zastanawianie się nad sobą. Odwróciła się od okna i bez zastanowienia pomaszerowała do kuchni.

Drżącymi palcami otworzyła lodówkę i wyciągnęła stek zawinięty w papier rzeźniczy. Był przeznaczony na niedzielny obiad, którego nigdy nie zrobiła. Maya rozerwała go i położyła na talerzu.
Następnie wślizgnęła się do sypialni i otworzyła szafę. Jej stare poncho przeciwdeszczowe, zakurzone, ale nienaruszone, spadło z wieszaka. Założyła buty przeciwdeszczowe, bolały ją kolana, oddech był szybki i płytki.

Założyła dwie pary rękawic ogrodniczych, sztywnych od nieużywania. Podniosła talerz ze stekiem, szczelnie owijając kawałek w folię, i napięła nerwy, by stawić czoła temu, co miało nadejść. Jej serce biło teraz szybko – nie z paniki, ale z czegoś bardziej stabilnego. To było to. Koniec z półśrodkami.
Na zewnątrz burza przywitała ją jak policzek. Deszcz stał się kłujący, a wiatr okrutny i tnący. Drzewa wiły się. Zauważyła psa – jego ciało zwiotczało, kora zniknęła, zastąpiona niskim drżeniem. Wyglądało na to, że się poddał. Dopóki nie złapał zapachu.

Głowa psa uniosła się powoli, oczy zmętniały, ale były czujne. Maya poruszyła się z rozmyślną powolnością, trzymając zawinięty w folię stek. “Mam coś dla ciebie – szepnęła, ledwo słyszalnie przez wiatr. Odwinęła folię, pozwalając zapachowi dryfować do przodu jak ofiara. Pies drgnął, jakby go pociągnął.
Rzuciła stek dwie stopy w bok, upewniając się, że wylądował wystarczająco daleko, by zmusić psa do zmiany pozycji. Zawahał się tylko na sekundę, po czym ruszył do przodu, ciągnąc swoje ciało po błotnistej trawie. Jego pysk zacisnął się na krawędzi steku i zaczął go łapczywie rozrywać.

Maya ruszyła szybko, jej ręce były stabilne. Przykucnęła, zaklinowała stopę obok ogrodzenia dla równowagi i przycisnęła jedną rękę do mokrych listew, rozsuwając je. Drugą ręką sięgnęła do przodu i delikatnie odciągnęła nogę psa, jednym ostrożnym ruchem, aż się wysunęła.
Gdy noga psa wysunęła się, Maya straciła równowagę. Jej pięta zapadła się w miękką ziemię i zanim zdążyła się złapać, przewróciła się do tyłu ze stłumionym stęknięciem. Jej poncho uderzyło z impetem o błoto. Leżała tam przez chwilę, zdyszana, a deszcz rozbryzgał się po jej twarzy.

Poderwała się do pionu, chwytając płot jedną rękawicą, serce waliło jej jak młot. Kolana bolały ją od upadku, ale podniosła się, rzucając ostrożne spojrzenie w stronę psa. Czy miał zamiar rzucić się na nią? Ugryźć? Ale on po prostu tam stał – nieruchomo, w milczeniu – obserwując ją.
Jego spojrzenie nie było wrogie. W rzeczywistości wydawał się… spokojny. Coś się w nim zmieniło. Jego ciało było luźniejsze, mniej zwinięte. Dzika panika, którą widziała wcześniej, zniknęła. Klatka piersiowa Mayi zacisnęła się, niepewna, czy z ulgi, czy z niedowierzania. Spodziewała się, że ucieknie. Ale tak się nie stało.

Wtedy pies zaszczekał ostro i nagle. Maya wzdrygnęła się, instynktownie się cofając. Jej serce znów podskoczyło. Czy źle go odczytała? Czy teraz ją ostrzega? Ale pies wyłapał jej wahanie. Zatrzymał się, zamrugał, a potem opuścił głowę w powolnym, niemal ostrożnym geście. Jakby rozumiał.
Podszedł do niej – nie szybko, nie agresywnie. Potem zatrzymał się kilka centymetrów od niej i delikatnie pociągnął za dolną krawędź jej poncho. Maya zamrugała, zdezorientowana. Pies puścił ją, odwrócił się w stronę ulicy i zaszczekał ponownie – tym razem dwa razy. Pilne. Skoncentrowany. Potem spojrzał z powrotem na nią.

Zmarszczyła brwi. “Idź już – powiedziała cicho. “Idź do domu, to koniec Jedną ręką w rękawiczce otworzyła furtkę do ogrodu, gestem wskazując na chodnik. “Sio Ale pies się nie poruszył. Zamiast tego cofnął się do niej, ponownie szarpnął za płaszcz i zaszczekał w burzę.
Wpatrywała się w niego, rozdarta. Deszcz uderzał o jej kaptur. Wiatr targał jej płaszczem. W oddali rozległ się grzmot i pies wzdrygnął się, ale został. Przez chwilę kulił się, wyraźnie się trzęsąc, ale nie uciekł. Ponownie szturchnął jej nogę. Delikatnie. Błagalnie.

Maya pomyślała o właścicielu psa. To był pies służbowy, który był zmęczony, przestraszony i przemoczony – ale wciąż próbował. Maya miała wrażenie, że pies próbuje jej powiedzieć coś ważnego. Westchnęła. “W porządku” – mruknęła. “Wygrałeś.” Naciągnęła kaptur mocniej na głowę. “Pokaż mi
Przeszli razem przez ulicę, pies trzymał się blisko, sprawdzając co kilka kroków. Na horyzoncie pojawił się park, pusty i szary. Maya początkowo nic nie widziała – tylko ociekające wodą ławki, puste huśtawki skrzypiące na wietrze. Ale potem zatrzymała się, łapiąc oddech.

Odwróciła się powoli, skanując każdy kąt – piaskownicę, huśtawki, szopę za toaletą. Nic. Deszcz szczypał ją w oczy. Czy to był błąd? Czy pies coś źle zrozumiał? Pomyślała o zawróceniu i pójściu do domu, ale pies już szedł przed siebie, z nosem nisko, ogonem nisko i czujnymi uszami.
Maya podążyła za nim chwiejnie, buty ślizgały się w błocie. Wtedy – ledwo widoczna za drabinką – zobaczyła go. Niebieska plama na przemoczonej ściółce. Kształt, który się nie poruszał. Puls jej przyspieszył. Przyspieszyła kroku, wiatr szarpał jej płaszcz.

W pobliżu huśtawki leżała kobieta z nienaturalnie wykręconą ręką, nieruchoma, ale oddychająca. Maya rzuciła się naprzód z walącym sercem i uklękła obok. “Hej!” powiedziała, jej głos był napięty. “Wszystko w porządku? Delikatnie dotknęła jej ramienia. Kobieta poruszyła się, jęcząc słabo, gdy próbowała usiąść.
Wsunęła dłoń pod jej ramię i z wysiłkiem pomogła jej wstać. “Dziękuję – szepnęła, trzęsąc się. “Poślizgnęłam się. Chyba zraniłam się w rękę. Nie mogę znaleźć mojej laski Maya rozejrzała się po okolicy i zobaczyła ją: białą laskę na wpół zakopaną w trawie i parę okularów w pobliżu.

Szybko podniosła oba przedmioty i umieściła je w dłoniach. Pies podbiegł i przycisnął pysk do twarzy kobiety, liżąc ją ochoczo. Na jej ustach pojawił się słaby uśmiech, gdy sięgnęła po mokrą sierść psa. “Znalazłeś kogoś – wyszeptała. “Dobry piesek, Juno. Udało ci się
Deszcz przerodził się w zimną, irytującą ulewę. Burza przeszła przez drzewa z dźwiękiem przypominającym łupanie drewna. Maya owinęła jedną rękę wokół ramion kobiety i zaczęła prowadzić ją z powrotem przez ulicę, a Juno dreptała tuż za nią, przemoczona i cicha, ale czujna.

Gdy dotarli do domu, cała trójka była przemoczona. Woda zebrała się u ich stóp, gdy weszły do środka. Maya szybko zamknęła za nimi drzwi, odgradzając się od wiatru. Cichy pomruk burzy na zewnątrz wydawał się głośniejszy teraz, gdy byli bezpieczni.
Juno opadł przy drzwiach, gdy tylko weszli do środka, jego ciało zwiotczało z wyczerpania. Nie zaszczekał ani nie otrząsnął się – po prostu leżał tam, dysząc w klatce piersiowej, z przymkniętymi oczami. Serce Mayi zabolało na ten widok. “Biedactwo – wyszeptała. “Zrobiłaś więcej, niż do ciebie należało”

Pomogła kobiecie usiąść na krześle przy stole, po czym pospieszyła korytarzem. Z szafki wyciągnęła mały grzejnik na propan. Zapaliła go, kliknęła przełącznik i przyniosła do drzwi. Położyła go delikatnie przed Juno, mając nadzieję, że ciepło pomoże.
Potem zniknęła w kuchni. Włączyła czajnik, zdjęła przemoczone ubrania i wślizgnęła się w suche z sypialni. Wróciła z miękkim tobołkiem i zaoferowała go kobiecie. “To powinno pasować – powiedziała łagodnie. “Chodź, pomogę ci się przebrać

Kiedy wróciły, Maya ostrożnie zabandażowała ramię kobiety, używając gazy i pasków z apteczki. Nie było idealnie, ale było czyste i jędrne. Nalała dwa kubki gorącej herbaty i podała jeden z nich, a unosząca się para w końcu ogrzała zakamarki pokoju.
Kobieta uśmiechnęła się, przyjmując kubek, krzywiąc się lekko. “Jestem Ester – powiedziała. “Dziękuję za to wszystko. Spacerowałam wcześniej z Juno, kiedy uderzył piorun. Spłoszył go. Rzucił się tak nagle, że straciłam przyczepność i upadłam. Moja laska poleciała. Nie mogłam jej znaleźć”

Maya słuchała cicho, trzymając dłonie wokół kubka. Ester kontynuowała, jej głos był teraz bardziej stabilny. “Kiedy zdałam sobie sprawę, że moja ręka jest zraniona i nie będę w stanie wstać, powiedziałam Juno, żeby poszedł po pomoc. Gdyby nie on, nie wiem, co by się ze mną stało
Maya odwróciła wzrok w stronę drzwi. Juno była zwinięta w kłębek w pobliżu grzejnika, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w głębokim, zadowolonym rytmie. Blask płomienia migotał na jego przemoczonym futrze. Nie zostawił swojego zadania niedokończonego. Ani razu. Dopóki nie nadeszła pomoc.

Wspólnie przeczekali burzę. Grzmoty zamieniły się w odległe dudnienie, a deszcz łagodnie uderzał o szyby. Gdy tylko komórka Mayi odzyskała sygnał, zadzwoniła pod 911. Karetka przyjechała po Ester, a Juno – owinięty w koc – został zabrany do weterynarza, aby sprawdzić, czy nie ma hipotermii.
Później tej nocy dom znów był cichy. Maya siedziała na kanapie, obok niej chłodziła się herbata, a jej ciało było ciężkie od ciężaru dnia. Ale w środku czuła się spokojna. Zadowolona. Pomogła komuś, gdy miało to znaczenie – i choć była zmęczona, czuła się bardzo dobrze.

Kilka dni później zadzwonił dzwonek do drzwi. Maya otworzyła je i zastała Ester i Juno na swoim ganku. Ester trzymała w jednej ręce małe pudełko z ciastem, a w drugiej bukiet słoneczników. “Chciałyśmy ci tylko podziękować – powiedziała cicho. “Za to, że nie zostawiłyście nas samych