Advertisement

Dźwięk dochodził z tyłu – powolny, mokry i ciężki, ciągnący się po lodzie jak coś wyciąganego z głębin. Caleb zamarł. Wiatr ucichł, wiertło się zatrzymało i przez ułamek sekundy Arktyka leżała nieruchomo. Odwrócił się, serce waliło mu jak młotem, i zobaczył to.

Masywny kształt wyłonił się z bieli – ciemny, zwalisty, z długimi kłami łapiącymi światło. Mors. Kierował się prosto na niego, oczy miał nieruchome, a z rozdętych nozdrzy wydobywał się oddech. Caleb cofnął się o krok, potem o kolejny, starając się nie poślizgnąć. Ale jego but zaczepił o krawędź torby. Upadł ciężko. Powietrze uszło z jego płuc, gdy uderzył o lód.

Jego torba przewróciła się obok niego, rozrzucając kilka kawałków suszonej ryby. Mors rzucił się na niego. Poruszał się szybciej, niż myślał – warcząc, chrząkając, z nisko opuszczonymi kłami – i w ciągu kilku sekund zmniejszył dystans. Caleb podniósł ręce, pewien, że to już. Nigdy nie czuł się tak mały… ani tak pewny, że już się nie podniesie.

Caleb Morgan popijał letnią kawę, wpatrując się w okno kabiny. Arktyczny poranek był cichy, taki rodzaj bezruchu, który przychodzi tylko z gęstym śniegiem i mroźnym powietrzem. Jego oddech zaparował szybę, gdy pochylił się, szukając ruchu na horyzoncie. Nic.

Advertisement
Advertisement

Mieszkał tu od prawie roku. Jako biolog morski badał wpływ topniejącego lodu na populację fok i morsów. Większość dni wyglądała tak samo – sprawdzał przyrządy, notował temperatury, śledził dzikie zwierzęta, jeśli jakieś przechodziły. Nie było to efektowne, ale dawało mu przestrzeń do myślenia.

Advertisement

Odstawił kubek i założył wierzchnie warstwy. Rutyna pomogła mu zabić czas. Na zewnątrz zimno uderzyło go jak ostre i znajome. Jego buty chrzęściły na śniegu, gdy szedł w kierunku stacji monitorującej oddalonej o pół kilometra.

Advertisement
Advertisement

To była ta sama droga, którą pokonywał każdego dnia. Oddychał chmurami, a lód przylgnął do krawędzi jego szalika. Gdy dotarł do stacji, otrzepał śnieg z metalowej obudowy, podłączył tablet i czekał na załadowanie danych.

Advertisement

Temperatura wody. Aktualna prędkość. Nic niezwykłego. Spoglądał na ekran co kilka sekund, po czym usiadł, by odpocząć, podczas gdy tablet zbierał pozostałe odczyty. Cisza tutaj zawsze wydawała się cięższa, gdy się nie ruszał.

Advertisement
Advertisement

Rozpakował baton proteinowy i odchylił się lekko do tyłu, pozwalając zimnu rozgościć się w nogach. Wiertło w pobliżu wydawało słaby warkot, brzęcząc, gdy wwiercało się w lód. Caleb wpatrywał się w puste, białe pole i żuł powoli, z półprzymkniętymi oczami. Potem rozległ się ostry trzask.

Advertisement

Trzasnęło jak łamiąca się gałąź. Caleb zesztywniał. Spojrzał na wiertło, spodziewając się zobaczyć coś złego, ale wszystko wyglądało normalnie. Hałas musiał być spowodowany przesuwaniem się lodu pod nim. Wstał, otrzepał płaszcz i ruszył, by wszystko wyłączyć.

Advertisement
Advertisement

Ale gdy tylko sięgnął do ekranu, usłyszał go słabo i nisko. Powolny i miarowy dźwięk, dochodzący zza jego pleców. Na początku nic nie widział. Tylko płaską połać śniegu i odległe lodowe grzbiety.

Advertisement

Wleczenie ustało. Caleb zwęził oczy, skanując horyzont. Może to była sztuczka wiatru. Albo jego własne sanie przesuwały się za nim. Wtedy coś się poruszyło. Duży kształt, nisko nad ziemią, powoli wysunął się zza zaspy około trzydziestu metrów.

Advertisement
Advertisement

Caleb zamrugał. Na początku wyglądał jak głaz – szeroki, mokry i ciemny na tle bieli. Ale potem znów się przesunął, odsłaniając grube fałdy pomarszczonej skóry i dwa ogromne kły. Mors. Był ogromny – z łatwością wielkości małego samochodu. Caleb nie ruszył się z miejsca.

Advertisement

Wiedział, że są niebezpieczne, zwłaszcza na lądzie. Mimo nieporęcznego kształtu potrafiły rzucić się do ataku szybciej, niż ludzie zdawali sobie z tego sprawę. A jeśli poczuł się osaczony, mógł zmiażdżyć człowieka bez wysiłku. Zwierzę prychnęło, a z jego nozdrzy wydobyła się para.

Advertisement
Advertisement

Czołgało się do przodu, mięśnie falowały pod jego grubą skórą. Sprzęt Caleba – zwłaszcza worek suszonych ryb, który trzymał w pobliżu – znajdował się bezpośrednio na jego drodze. Powoli Caleb cofnął się, lekko unosząc ręce. “Spokojnie, wielkoludzie – mruknął pod nosem, ledwie głośniej niż wiatr.

Advertisement

Mors zatrzymał się. Jego głowa przechyliła się nieznacznie, a oczy skupiły się na nim. Caleb słyszał drapanie jego brzucha o lód i mokre uderzenia płetw, gdy dostosowywał swój ciężar. Zerknął na wciąż pracujące wiertło. Szum mógł go przyciągnąć.

Advertisement
Advertisement

Wyciągnął rękę i nacisnął przełącznik zasilania. Hałas natychmiast ucichł. Powietrze ucichło. Mors odetchnął głośno, po czym podkradł się jeszcze kilka stóp do przodu. Jego wzrok przeniósł się na otwarty plecak obok sprzętu. Caleb przełknął.

Advertisement

Prawdopodobnie wyczuł zapach ryb. Cofnął się o kolejny krok, serce waliło mu mocniej z każdym centymetrem. Oddech uwiązł Calebowi w gardle. Mors był teraz znacznie bliżej – najwyżej dziesięć metrów. Wąchał głośno, jego wąsy drgały, a oczy nie spuszczały z niego wzroku.

Advertisement
Advertisement

Przestrzeń między nimi wydawała się cienka, krucha. Buty Caleba zachwiały się lekko na śniegu. Czy powinien biec? Wiedział lepiej. Nie dało się wyprzedzić morsa na lodzie – nie w jego wieku, a może nawet nie w kwiecie wieku. Były zaskakująco szybkie jak na swój rozmiar. A odwrócenie się plecami wciąż mogło wywołać pościg.

Advertisement

Ale pozostawanie w miejscu wcale nie było lepsze. Serce waliło mu mocno w piersi, gdy zrobił ostrożny krok w tył. Potem kolejny. Jego stopa uderzyła o coś twardego – torbę z ekwipunkiem. Próbował się podnieść, ale kąt był niewłaściwy.

Advertisement
Advertisement

Potknął się, wymachując rękami i wylądował twardo na boku. Uderzenie przewróciło torbę, rozsypując część suszonych ryb, które wcześniej odłożył na bok. Zapach rozszedł się w powietrzu. Mors zareagował natychmiast.

Advertisement

Wydał z siebie głębokie, gardłowe prychnięcie i rzucił się do przodu – szybciej, niż Caleb sądził, że to możliwe. Gdy zmniejszył dystans, Caleb zauważył długą bliznę biegnącą wzdłuż prawego oka, blady grzbiet na tle grubej, pomarszczonej skóry. Znak ten sprawiał, że zwierzę wydawało się jeszcze bardziej zaprawione w boju – jakby nie po raz pierwszy o coś walczyło.

Advertisement
Advertisement

Jego ciało głośno drapało po lodzie, gdy rzucił się na niego z kłami wysuniętymi do przodu. Caleb przewrócił się na plecy, przygotowując się na uderzenie, pewien, że to już. Ale mors przeleciał tuż obok niego. Przesunął się w stronę rozsypanej ryby i opuścił nisko głowę, zbierając kawałki z mokrym, chrapliwym pośpiechem.

Advertisement

Caleb leżał zamrożony, bojąc się oddychać. W odległości kilku centymetrów masywny stwór sapał i mlaskał, połykając ostatnią rybę. Nie mógł się ruszyć. Jedno niewłaściwe drgnięcie i znalazłby się pod nim. Mors zatrzymał się, para uniosła się z jego skóry.

Advertisement
Advertisement

Potem powoli odwrócił głowę i znów spojrzał prosto na niego. Caleb nie odważył się poruszyć. Mors górował teraz nad nim, a jego gładkie ciało promieniowało ciepłem w mroźnym powietrzu. Kawałki ryb przylgnęły do jego wąsów, gdy wpatrywał się w niego bez ruchu. Caleb starał się nie mrugać, bojąc się, że nawet najmniejsze drgnięcie go sprowokuje. Wtedy, bez ostrzeżenia, mors wydał z siebie krótkie, ostre szczeknięcie.

Advertisement

Odchylił się nieznacznie, zaledwie o kilka centymetrów, ale ten ruch wywołał panikę w piersi Caleba. Czy to było ostrzeżenie? Groziło? A może po prostu… reagował? Nie wiedział. Morsy nie były jak foki czy niedźwiedzie. Ich zachowanie na lądzie było trudniejsze do odczytania. Zwierzę znów przesunęło się do przodu, uderzając płetwami o śnieg. Caleb napiął się, spodziewając się, że zaatakuje.

Advertisement
Advertisement

Zamiast tego zatrzymało się obok jego torby i szorstko ją obmacało. Pojemnik z markerami do lodu wyskoczył i rozsypał się po lodzie. Mors prychnął i podążył za jednym z nich. Caleb powoli odwrócił głowę, obserwując, jak mors śledzi obiekt niczym ciekawski pies.

Advertisement

Szturchnął znacznik kłem, po czym uderzył płetwą na tyle mocno, że powierzchnia pod nim pękła. Rozległ się ostry dźwięk. Lód pod nimi pękł. Oboje znieruchomieli. W ciszy rozległo się długie pęknięcie.

Advertisement
Advertisement

Calebowi zrobiło się zimno. Byli zbyt daleko od brzegu – a jeśli lód teraz pęknie, nie będzie szans na ucieczkę. Mors wydał z siebie niski, dziwny jęk. Nie agresywny. Nie spokojny. Po prostu… dziwny. Potem znów się odwrócił, oddalając się od Caleba niezgrabnym, zmiennym pełzaniem.

Advertisement

Zatrzymał się na krawędzi otworu i zajrzał do środka, rozchylając nozdrza. Caleb, wciąż leżąc płasko na śniegu, w końcu podciągnął się na łokciach, starając się oddychać powoli. Jego torba była poszarpana. Ryba zniknęła.

Advertisement
Advertisement

A mors, masywny i nieprzewidywalny, blokował mu teraz jedyną drogę powrotną. Mors odwrócił się od wywierconego otworu i zaczął pełznąć – powoli, ciężko, z rozmysłem – w kierunku zachodnim. Jego ciało kołysało się przy każdym ruchu, a płetwy uderzały o lód.

Advertisement

Caleb odetchnął z ulgą, myśląc, że w końcu odpłynął. Zrobił krok w przeciwnym kierunku, w stronę domu. Mors zatrzymał się. Wydał z siebie ostry, szczekliwy pomruk, na tyle głośny, że Caleb aż się wzdrygnął. Zamarł w połowie kroku i obejrzał się za siebie.

Advertisement
Advertisement

Mors znów wpatrywał się w niego z nisko opuszczoną głową i błyszczącymi kłami. Prychnął raz, po czym wznowił czołganie się do przodu – wciąż na zachód, ciągnąc swoje ciało po śniegu, jakby miał gdzieś być. Caleb zawahał się.

Advertisement

To nie mógł być przypadek. Odczekał kilka sekund, po czym spróbował ponownie, kierując się w stronę grzbietu, który prowadził z powrotem do chaty. Kolejne szczeknięcie – głośniejsze, bardziej naglące. Zatrzymał się w miejscu.

Advertisement
Advertisement

“Czy ty teraz mówisz poważnie?” – mruknął. Mors znów się zatrzymał, patrząc na niego i czekając. To było niedorzeczne. Pozwalał morsowi mówić mu, gdzie ma iść? Ale kiedy próbował odejść po raz trzeci, szczeknięcie rozległo się ponownie, a po nim głośniejsze, gardłowe chrząknięcie, które odbiło się echem po płaskim lodzie.

Advertisement

To nie był żartobliwy dźwięk. To było ostrzeżenie. Caleb poddał się. Z walącym sercem i wiatrem wokół siebie zaczął podążać za dziwnym stworzeniem. Poruszało się miarowo, od czasu do czasu oglądając się za siebie.

Advertisement
Advertisement

Caleb zachowywał ostrożny dystans. Od czasu do czasu mors zwalniał, wydając z siebie niski, chrapliwy pomruk, jakby sprawdzał, czy wciąż za nim podąża. Blizna w pobliżu jego oka łapała błyski matowego światła, sprawiając, że wyglądał jeszcze bardziej starożytnie – bardziej świadomie.

Advertisement

Po prawie piętnastu minutach marszu zaczęły ogarniać go wątpliwości. Zimno przedarło się przez jego warstwy. Bolały go łydki. Twarz go piekła. “To szaleństwo”, mruknął do swojego szalika. “Podążam za morsem przez Arktykę. Zamarznę, zostanę zjedzony albo… nawet nie wiem”

Advertisement
Advertisement

Spojrzał za siebie przez ramię. Nic tylko pusta biel. Zwolnił do zatrzymania. Może powinien po prostu zawrócić. Do chaty nie było daleko, a on nie zostawił za sobą niczego, czego nie dałoby się zastąpić. Mors, przy całym swoim dziwnym zachowaniu, mógł być po prostu zdezorientowany – lub, co gorsza, terytorialny.

Advertisement

Może to wszystko było pomyłką. Powolna, zimna śmierć przez ciekawość. Zrobił jeden krok do tyłu. Potem kolejny. Tym razem mors nie zaszczekał. Po prostu szedł dalej. Caleb odetchnął. Skończył. I wtedy, gdy odwrócił się, by odejść na dobre, zobaczył coś w oddali – niewyraźny, postrzępiony kształt na tle smaganego wiatrem horyzontu.

Advertisement
Advertisement

Nie lód. Nie skała. Prosta linia. O ostrych krawędziach. Stworzona przez człowieka. Gdy chmury się przesunęły, światło uchwyciło coś metalicznego, a potem coś innego, poruszającego się. Namiot. Nie taki, jakiego używają badacze. Ten był ciemniejszy, nisko przy ziemi, wzmocniony szorstkim płótnem.

Advertisement

Obok stały skrzynie. Beczki. Wysoka antena przechylona poza środek. Calebowi ścisnęło się w żołądku. Kłusownicy. Słyszał o nich przez radio – o grupach, których celem były morsy dla ich kłów z kości słoniowej lub foki dla skór.

Advertisement
Advertisement

Poruszali się szybko, zakładali ukryte obozy i znikali, zanim patrole mogły ich znaleźć. Ale ten obóz nie był opuszczony. Z ogniska w beczce unosił się dym. W pobliżu stał na wpół zakopany skuter śnieżny.

Advertisement

Caleb przykucnął nisko, zadziałał instynkt. Odwrócił się, by spojrzeć na morsa, który zatrzymał się przed nim. Siedział teraz nieruchomo, cicho sapiąc, a jego oddech unosił się w powietrzu. Nie patrzył na niego. Stał przed obozem, nie ruszając się.

Advertisement
Advertisement

“Zaprowadziłeś mnie tutaj – wyszeptał Caleb. Teraz to miało sens. Agresja, dziwne zachowanie, odmowa opuszczenia obozu. To nie było przypadkowe. Chciało, żeby to zobaczył. Żeby coś znalazł. Może kogoś.

Advertisement

Spojrzał z powrotem na obóz. Cienie poruszały się między namiotami. Naliczył co najmniej trzy postacie – być może więcej. Jedna niosła coś długiego, prawdopodobnie karabin. Caleb schylił się niżej i schował za kopcem śniegu.

Advertisement
Advertisement

Jego oddech przyspieszył. Cokolwiek robił dalej, musiał być ostrożny. Mors przyprowadził go tu nie bez powodu. A to jeszcze nie był koniec. Caleb czołgał się do przodu, trzymając się nisko za zaspą. Wiatr maskował odgłosy jego ruchów, ale serce nadal waliło mu z każdym centymetrem. Zatrzymał się na skraju kopca i ponownie na niego spojrzał.

Advertisement

Jeden z mężczyzn wrzucił coś do ogniska w beczce. Inny stał przy skrzyni z karabinem przewieszonym przez plecy. Oczy Caleba przesunęły się ostrożnie po obozie, skanując namioty i sprzęt. Wtedy to zobaczył. Metalową klatkę.

Advertisement
Advertisement

Była schowana za stosem zapasów, częściowo przykryta plandeką. Ale w środku trzęsło się, było małe i ledwo się ruszało – cielę morsa. Jego skóra była pokryta szronem i czerwoną metką na płetwie. Jego oczy, szerokie i zmęczone, mrugały powoli, wydając cichy, stłumiony pisk.

Advertisement

Calebowi zaparło dech w piersiach. To było to. To dlatego dorosły podążał za nim. Dlaczego nie zaatakował. Dlaczego prowadził go aż tutaj. Nie szukał tylko jedzenia. Próbował uzyskać pomoc. Dorosły mors wciąż stał za nim, nie ruszając się, ze wzrokiem utkwionym w obozie.

Advertisement
Advertisement

Caleb spojrzał na dwójkę – rodzica i dziecko – teraz oddzielonych bronią, metalem i mężczyznami bez sumienia. Zacisnął pięści, zapominając o zimnie. Musiał zabrać stamtąd to cielę. Ale najpierw musiał wymyślić, jak to zrobić, nie dając się złapać – albo gorzej.

Advertisement

Caleb poczekał, aż mężczyźni oddalą się w głąb obozu, rozproszeni ogniskiem i tym, o czym rozmawiali. Trzymał się nisko i poruszał się wzdłuż tylnej krawędzi zwału śniegu, okrążając go szeroko, aby uniknąć bezpośredniej linii wzroku z namiotów.

Advertisement
Advertisement

Klatka znajdowała się jakieś piętnaście metrów od niego. Zatrzymał się za stosem drewnianych skrzyń, jego oddech stał się płytki. Cielę w środku leżało nieruchomo, trzęsąc się. Caleb poszukał zamka i zauważył kłódkę w pobliżu podstawy. Wyglądała na starą – być może łatwą do złamania.

Advertisement

Jeden z mężczyzn odwrócił się nagle, a Caleb uchylił się. Po kilku sekundach ciszy odważył się zerknąć ponownie. Czysto. Skradał się naprzód, ostrożnie stawiając krok za krokiem, buty cicho stąpały po twardym śniegu. Kiedy w końcu dotarł do klatki, cielę uniosło słabo głowę i wydało z siebie cichy pisk.

Advertisement
Advertisement

“Ciii – szepnął Caleb, klękając obok niego. Sięgnął do zamka i pociągnął. Zamarzł. Wyciągnął z płaszcza narzędzie wielofunkcyjne i próbował je otworzyć, palce zdrętwiały mu z zimna. Zamek wydał słabe kliknięcie. Wtedy cielę się poruszyło.

Advertisement

Głośno pisnęło i wysunęło głowę do przodu, samodzielnie otwierając drzwi. Metal skrzypnął i upadł z hukiem na ziemię. Pisk cielęcia rozbrzmiał, gdy wyślizgnęło się z klatki, uderzając o metalowe drzwi za sobą.

Advertisement
Advertisement

W obozie rozległy się krzyki, a mężczyźni rzucili się, by sprawdzić, co się stało. Latarki tańczyły dziko. Caleb schylił się nisko, serce mu przyspieszyło i rzucił się w stronę pobliskiego stołu roboczego zastawionego sprzętem. Dorosły mors pojawił się kilka sekund później, wdzierając się do obozu z głębokim, dudniącym rykiem.

Advertisement

Ruszył przed siebie, rozrzucając skrzynie i przewracając namiot z zaopatrzeniem. Jeden z mężczyzn potknął się i upadł, próbując zejść mu z drogi, krzycząc coś, czego Caleb nie mógł usłyszeć. Pośród chaosu Caleb dostrzegł radio na stole, którego dioda sygnalizacyjna migała słabo.

Advertisement
Advertisement

Chwycił je i pobiegł. Śnieg wzbijał się za jego butami, gdy biegł za dużą zaspą tuż przed obozem. Jego klatka piersiowa uniosła się, gdy upadł na kolana i pokręcił pokrętłem, usuwając zakłócenia.

Advertisement

“Tu Caleb Morgan ze stacji morskiej numer dziewięć – powiedział, starając się utrzymać spokojny głos. “W pobliżu Ice Ridge Delta znajduje się aktywny obóz kłusowników. W obozie znajduje się broń. Proszę o pomoc…” Ręka chwyciła tył jego płaszcza i mocno szarpnęła.

Advertisement
Advertisement

Caleb upuścił radio i został pociągnięty do tyłu, a buty drapały śnieg. Szamotał się, ale uścisk mężczyzny był mocny. Pozostali szybko się zebrali, ich okrzyki były pełne gniewu i niedowierzania. Jeden z nich spojrzał na Caleba i zaśmiał się.

Advertisement

“No proszę – powiedział. “Ten idiota przyprowadził nam też dorosłego Oczy Caleba skierowały się na środek obozu. Mors był zaplątany w ciężką sieć – jego kły zostały złapane, a ciało miotało się, kopiąc śnieg i rozdzierając płótno. Ale im bardziej się szamotał, tym bardziej był uwięziony.

Advertisement
Advertisement

Klatka piersiowa Caleba zacisnęła się. Oboje zostali złapani. Mężczyzna trzymający Caleba popchnął go w kierunku centrum obozu. “Siadaj – szczeknął, wskazując na błotnistą plamę śniegu obok pogniecionej klatki. Caleb potknął się, zdyszany, i usiadł ciężko.

Advertisement

Cielę było niedaleko, przyciśnięte do ziemi, z oczami szeroko otwartymi ze strachu. Wydało z siebie cichy, zdezorientowany płacz. Dorosły mors znów miotał się w sieci, a jego niskie jęki wibrowały w piersi Caleba. Dwóch kłusowników stało w pobliżu, łapiąc oddech i wpatrując się w uwięzione zwierzę.

Advertisement
Advertisement

“Zawołaj pozostałych – powiedział jeden z nich, wyciągając radio z płaszcza. “Powiedz im, że mamy dużego zwierza. To może być byk, którego tropili w zeszłym miesiącu. Zarobimy fortunę na tych kłach” Calebowi zaschło w ustach.

Advertisement

Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejkolwiek możliwości ucieczki – czegokolwiek, czego mógłby użyć do uwolnienia sieci lub odwrócenia ich uwagi – ale nic nie było. Tylko skrzynie, beczki, podarte namioty i ci sami dwaj mężczyźni, teraz chodzący i uśmiechający się, jakby trafili w dziesiątkę.

Advertisement
Advertisement

“Powinniśmy ci podziękować, staruszku – dodał jeden z nich, zerkając na Caleba. “Gdybyś nie przyszedł, moglibyśmy go przegapić. Naprawdę umiliłeś nam dzień Caleb nie odpowiedział. Nie mógł. Serce mu waliło, a myśli wirowały.

Advertisement

“Co z nim zrobimy? – zapytał drugi, tym razem ciszej. “Jeszcze nie wiem – odparł pierwszy, wzruszając ramionami. “Zależy ile czasu zajmie reszcie dotarcie tutaj Sposób, w jaki to powiedział, zmroził Caleba bardziej niż zimno. Nie “jeśli” – decydowali tylko “kiedy”.

Advertisement
Advertisement

A co, jeśli inni przybędą przed przybyciem pomocy? Co jeśli przeniosą zwierzęta? A jeśli go uciszyli i zniknęli w lodzie, zanim ktokolwiek zdołał ich powstrzymać? Ponownie spojrzał na cielę. Obserwowało go. Tak jak wcześniej dorosły. Jakby czekało, aż coś zrobi.

Advertisement

Umysł Caleba zaczął szaleć. Każda jego część chciała uciekać, krzyczeć, walczyć – ale nie było dokąd. Dwaj mężczyźni krzątali się w pobliżu, rozmawiając o tym, kiedy przybędą pozostali. Jeden żartował, że znajdzie wózek widłowy dla dorosłego morsa.

Advertisement
Advertisement

Sieć znów drgnęła. Uwięziony byk wydał z siebie głęboki jęk i próbował się przeturlać. Kłusownicy nie wydawali się zaniepokojeni. Byli do tego przyzwyczajeni. Dokładnie wiedzieli, jak przeczekać sytuację. Wzrok Caleba powędrował ku niebu.

Advertisement

Chmury wisiały nisko i ciężko. Znowu zaczął padać śnieg. Nie miał jak sprawdzić, czy wezwanie dotarło – czy ktokolwiek nadchodził. Objął się ramionami i próbował myśleć. Wtedy rozległ się odległy dźwięk.

Advertisement
Advertisement

Był słaby, prawie zagubiony w wietrze, ale był – niskie silniki. Skutery śnieżne. Wiele. Kłusownicy zamarli. Jeden podniósł głowę jak zaskoczony pies. “Słyszałeś to?” Minęła kolejna sekunda, zanim jasne światła przemknęły przez odległą grań.

Advertisement

“Ruszać się! – krzyknął jeden z mężczyzn. “Brać towar! Za późno. Ze zbocza nadjechała linia oficerów na skuterach śnieżnych, ustawiając się w wyćwiczonym szyku. Ich silniki ryczały, gdy szybko się zbliżali. Jeden z kłusowników uciekł.

Advertisement
Advertisement

Inny chwycił torbę i próbował uciekać, ale poślizgnął się na śniegu. Caleb osłonił oczy, gdy flara rozświetliła niebo, kąpiąc obóz w ostrym, czerwonym świetle. Flara syczała nad nimi, rzucając cienie, które tańczyły po zniszczonych namiotach i rozbitych skrzyniach.

Advertisement

Oficerowie szybko się rozeszli, wykrzykując komendy. “Ręce na widoku! Na ziemię!” Jeden z kłusowników upadł na kolana z podniesionymi rękami. Inny próbował pobiec do skutera śnieżnego, ale dwóch funkcjonariuszy powaliło go, zanim przebiegł dziesięć kroków.

Advertisement
Advertisement

Caleb pozostał na miejscu, zbyt oszołomiony, by się poruszyć. Funkcjonariusz podszedł do niego, klękając. “Ty jesteś Caleb Morgan?” Przytaknął, ledwo mogąc mówić. Mężczyzna szybko przeciął linę wiążącą jego nadgarstki. “Otrzymaliśmy wezwanie w samą porę. Wszystko w porządku?

Advertisement

Caleb przełknął. “Tak… myślę, że tak Za nimi grupa funkcjonariuszy ruszyła w kierunku sieci. Pracowali szybko, uważając, by nie zranić morsa jeszcze bardziej. Zwierzę jęczało nisko, ale nie rzucało się. Było wyczerpane. Kiedy ostatni pas został przecięty, przetoczyło się raz, po czym usiadło z ciężkim oddechem.

Advertisement
Advertisement

Cielę wydało z siebie płacz. Dorosłe zwierzę odwróciło głowę w stronę dźwięku i odpowiedziało głębokim stęknięciem. Poruszało się powoli, lekko kulejąc, ale parło do przodu. Funkcjonariusze cofnęli się, dając mu przestrzeń. Caleb patrzył, jak oba zwierzęta stykają się nosami, a cielę przyciska się blisko, znów bezpieczne.

Advertisement

Nie zdawał sobie nawet sprawy, że płacze, dopóki oficer obok niego nie powiedział delikatnie: “Zabierzmy cię z zimna” Niebo zaczęło się rozjaśniać, gdy skutery śnieżne odjechały z miejsca zdarzenia. Caleb usiadł za jednym z funkcjonariuszy, owinięty w zapasową kurtkę, z rękami wciąż drżącymi od adrenaliny i zimna.

Advertisement
Advertisement

W drodze powrotnej nie rozmawiali zbyt wiele. Nie było wiele do powiedzenia. W chacie ciepło pieca uderzyło go jak fala. Jeden z oficerów podał mu jego plecak – to, co z niego zostało. W środku, obok zniszczonego notatnika, znajdowało się radio, którego używał.

Advertisement

Oficer uśmiechnął się. “Udało ci się. To się liczyło” Caleb skinął głową. Nie ufał swojemu głosowi. Później, po wyjściu funkcjonariuszy, Caleb usiadł przy małym stoliku i obserwował padający na zewnątrz śnieg. Jego kawa wystygła. Znowu. Ale nie obchodziło go to.

Advertisement
Advertisement

Gdzieś tam, mors i jego cielę żyli wolni – ponieważ podążał za stworzeniem, przed którym większość ludzi by uciekła. Ponieważ słuchał. Ponieważ się nie odwrócił. Odchylił się do tyłu na krześle, pozwalając, by zapanowała cisza. Po raz pierwszy od dłuższego czasu cisza nie wydawała się pusta.

Advertisement