Advertisement

Pedro zwolnił w pobliżu bazy, skanując ziemię, pobliskie krzaki, wszystko, co mogło zawierać jej ślad. “Lola – szepnął, podchodząc bliżej. Nic. Noc odpowiedziała jedynie wiatrem i szelestem gałęzi. Serce mu się krajało. “Lola!” zawołał ponownie, tym razem głośniej. Nadal nic.

Ale potem szczeknięcie. Słabe. Odległe. Nadzieja przepłynęła przez niego jak fala. “Lola!” krzyknął, obracając się w stronę dźwięku. Kolejne szczeknięcie, tym razem wyraźniejsze, przebiło się przez krzaki. Biegł, potykając się o nierówną trawę, wołając jej imię raz za razem, podążając za głosem jak za liną ratunkową.

Dźwięk przybierał na sile, aż zatrzymał się przy gęstej plątaninie krzewów na końcu trawnika. Ostrożnie rozchylił gałęzie – tam była. Ale w chwili, gdy Pedro ją zobaczył, zapomniał, jak oddychać….

Pedro otworzył swój sklep, słaby brzęk drzwi odbił się echem po cichej ulicy. Przygotowując się do nadchodzącego dnia, jego myśli skupiały się na czekających go godzinach pracy. Kampus jednak budził się do życia, podobnie jak jego sklep.

Advertisement
Advertisement

Pedro założył swój wózek z jedzeniem w wieku zaledwie dziewiętnastu lat, małą budkę z hotdogami przed bramą uczelni. Z biegiem lat jego firma rozrosła się, stając się studenckim hotspotem. Proste, ale smaczne jedzenie, wraz z przyjazną naturą Pedro, zmieniły jego wózek w małe imperium w samym sercu kampusu.

Advertisement

Sklep był mały – cztery stoliki i kilka plastikowych krzeseł – ale zawsze tętnił życiem. Studenci przychodzili nie tylko dla jedzenia, ale także dla atmosfery, którą Pedro budował przez lata. To było coś więcej niż szybki posiłek – to było schronienie, miejsce, w którym mogli być sobą i czuć się zauważeni.

Advertisement
Advertisement

Pedro pracował niestrudzenie za ladą, zawsze gotowy z uśmiechem, szybkim żartem i uchem dla studentów. Sam nigdy nie był na studiach, ale to nie powstrzymało go przed byciem mentorem. Studenci przychodzili do niego nie tylko po hot dogi, ale także po radę, którą mógł zaoferować tylko ktoś taki jak on.

Advertisement

Choć Pedro nigdy nie uczęszczał do college’u, posiadał ogromną mądrość. Słuchał problemów studentów – czy to egzaminów, związków, czy niepewnej przyszłości – i oferował najlepsze rady, jakie mógł. Jego jedzenie było zawsze pocieszeniem, ale jego empatia była powodem, dla którego wciąż wracali.

Advertisement
Advertisement

Pedro potrafił dostrzec studentów, którzy potrzebowali dodatkowej pomocy – tych, którzy zmagali się z problemami finansowymi lub emocjonalnymi. Bez zastanowienia oferował im darmowy posiłek lub zniżkę, dzięki czemu nikt nigdy nie opuszczał jego wózka głodny. Stał się kimś więcej niż tylko właścicielem sklepu; stał się ich bratem z kampusu.

Advertisement

To był kolejny pracowity poranek w sklepie Pedro. Przyjmował zamówienie od studenta, gdy zauważył Lolę idącą w jego kierunku, z jej zwykłym liściem delikatnie trzymanym w ustach. Zatrzymała się tuż za kolejką, merdając ogonem, i czekała, jak zwykły klient.

Advertisement
Advertisement

Pedro zaśmiał się cicho, a jego oczy spotkały się z oczami Loli. Czekała cierpliwie, wpatrzona w niego, z liściem wciąż w pysku. W miarę jak kolejka przesuwała się do przodu, Lola podchodziła bliżej, nigdy się nie spiesząc, jakby wiedziała, że musi poczekać na swoją kolej. Pedro skończył z uczennicą przed nim i uśmiechnął się do Loli.

Advertisement

“Proszę, dziewczyno – powiedział, delikatnie wyjmując jej liść z ust. Lola odpowiedziała miękkim merdaniem ogona, czekając z niecierpliwością. Pedro sięgnął po kiełbaskę, ostrożnie wkładając ją do jej pyska. Lola bezgłośnie podbiegła do dużego drzewa obok sklepu, zadowolona ze swojej nagrody.

Advertisement
Advertisement

Uczniowie wokół niego przyglądali się tej scenie z mieszaniną rozbawienia i ciekawości. Pedro patrzył, jak Lola delektuje się kiełbaską, nie przejmując się niczym i zaśmiał się do siebie, gdy usłyszał ochy i achy dochodzące z tłumu i kilku uczniów nagrywających filmy z Lolą.

Advertisement

Rok temu Lola była niczym więcej niż nieśmiałym, bezpańskim szczeniakiem o miękkim futrze, przerośniętych uszach i nieufnym spojrzeniu. Błąkała się po terenie kampusu, drobna postać przemykająca między ławkami i krzakami, zawsze czujna, zawsze sama. Większość studentów myślała, że należy do kogoś – dopóki nie zdali sobie sprawy, że tak nie jest.

Advertisement
Advertisement

Lola była małym szczeniakiem w swoim miocie, pozostawionym, gdy jej matka przeniosła pozostałe. Bez obroży, domu i ochrony, przeżyła dzięki szczęściu i resztkom okruchów. Po południu osiadała pod tą samą zwietrzałą ławką w pobliżu bloku inżynieryjnego, zwijając się w kłębek i czekając na zmrok.

Advertisement

Pedro widział w okolicy sporo bezpańskich psów. Niektóre szczekały, inne błagały, a jeszcze inne po prostu przechodziły obok. Ale ten mały szczeniak – cichy, spostrzegawczy – ciągle pojawiał się pod drzewem w pobliżu jego sklepu, nigdy nie sprawiając kłopotów. Po prostu siedział z półprzymkniętymi oczami i nadstawiał uszu na każdy dźwięk.

Advertisement
Advertisement

Na początku Pedro nie zwracał na nią uwagi. Był zajęty – studenci ustawiali się w kolejce od rana do późnego wieczora, zamówienia leciały, butelki keczupu tryskały, żarty były wymieniane. Ale Lola została. Dzień po dniu leżała pod drzewem, od czasu do czasu zerkając w jego stronę, z żebrami lekko widocznymi pod lekkim płaszczem.

Advertisement

Polegała na uczniach – tych, którzy byli poruszeni jej klapniętymi uszami lub dużymi oczami – którzy podsuwali jej ciastko lub skórkę. Raz na jakiś czas ktoś dawał jej część kanapki. Powoli stała się częścią scenerii: cichym, małym stworzeniem skulonym w pobliżu brzęczącego sklepu, zbyt grzecznym, by żebrać.

Advertisement
Advertisement

Pewnego późnego jesiennego popołudnia coś się zmieniło. Pedro podniósł wzrok znad skwierczącej patelni i zobaczył Lolę – już nie tylko wylegującą się w pobliżu – stojącą w kolejce z resztą uczniów. Delikatnie trzymała w ustach zielony liść, czekając za wysokim chłopcem z plecakiem.

Advertisement

Prawie się roześmiał na ten zabawny widok, ale powstrzymał się. Nie szczekała, nie była niespokojna – po prostu stała w kolejce, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Pedro wrócił do swojej pracy, lekko rozbawiony, aż kolejka się przesunęła, a Lola ruszyła do przodu pewnym siebie kłusem i położyła liść na ladzie.

Advertisement
Advertisement

Pedro zamrugał, nie wiedząc, co o tym sądzić. Dlaczego dawała mu liść? Spojrzała na niego, jej głowa przechyliła się lekko w prawo, a oczy były wyczekujące. Przez chwilę się wahał. Potem wydała z siebie krótkie szczeknięcie i pchnęła liść pyskiem do przodu, jakby nalegając na swoją kolej.

Advertisement

Rozejrzał się, mając nadzieję, że ktoś wyjaśni mu, co się dzieje, ale uczniowie w kolejce wyglądali na równie zdziwionych. Była chora? Czy chciała się bawić? Szukał wskazówek na jej twarzy, ale ona po prostu patrzyła – spokojna, pewna siebie, jakby to było zupełnie normalne. Pedro podrapał się po głowie, zdezorientowany.

Advertisement
Advertisement

Wtedy jeden z uczniów się roześmiał. “Ona próbuje zapłacić tym liściem!” powiedział, wyciągając swój telefon. Pedro zdał sobie sprawę, że Lola widziała ludzi płacących banknotem dolarowym. W jej psim mózgu banknot dolarowy musiał przypominać zielony liść. Pedro zaśmiał się cicho. Bez słowa wziął liść, jakby to był banknot stuzłotowy, po czym zaproponował jej kiełbaskę. Lola wzięła ją delikatnie, merdając ogonem.

Advertisement

Ten moment był początkiem czegoś wyjątkowego. Od tamtej pory każdego ranka, dokładnie o 11 rano, Lola pojawiała się ze świeżym liściem w pysku. Czekała w kolejce, trzymając liść jak walutę, i wymieniała go na kiełbasę, po czym wracała na drzewo, by zjeść i uciąć sobie drzemkę.

Advertisement
Advertisement

Stało się to rytuałem. Studenci zaczęli planować przerwę obiadową tylko po to, by być tego świadkami. Niektórzy przynosili nawet dodatkowe liście, na wypadek gdyby zapomniała. Ale Lola nigdy tego nie robiła. Jej kroki były miarowe, a rutyna precyzyjna. Pedro uśmiechał się za każdym razem, przyjmując liść jak święty znak, honorując ich niewypowiedziany pakt.

Advertisement

Wkrótce czarująca rutyna Loli stała się widowiskiem na kampusie. Studenci, którzy kiedyś w pośpiechu mijali sklep Pedro, teraz czekali, chcąc zobaczyć “psa, który zapłacił liściem” Telefony rozdzwoniły się, gdy tylko Lola dołączyła do kolejki, a jej mały rytuał wywołał śmiech, zdziwienie i niezliczone zdjęcia.

Advertisement
Advertisement

To, co zaczęło się jako wzruszająca chwila, stało się magnesem dla biznesu. Studenci przyprowadzali swoich przyjaciół, by byli tego świadkami, a kolejni przychodzili po jedzenie po obejrzeniu występu Loli w Internecie. Pedro, niegdyś przyzwyczajony do samodzielnego zarządzania sklepem, został zasypany zamówieniami. W końcu zatrudnił asystenta do pomocy.

Advertisement

Gdy kolejki się wydłużały, Pedro zdał sobie sprawę, jak głęboko Lola wplotła się w jego życie. Nie była już tylko przybłędą – była jego codzienną radością, jego porannym towarzyszem i, nieświadomie, jego najskuteczniejszą strategią marketingową. Każdy liść, który oferowała, był czymś więcej niż gestem; był darem.

Advertisement
Advertisement

Lola stała się twarzą biznesu Pedro – dosłownie. Jeden ze studentów zaprojektował jej karykaturę trzymającą liść, którą Pedro wydrukował na koszulkach, torbach na wynos, a nawet na małym banerze nad swoim sklepem. Ludzie przychodzili po jedzenie, ale zostawali dla historii Loli. Pedro był wdzięczny każdego dnia.

Advertisement

Często myślał o jej adopcji, zapewnieniu jej prawdziwego domu i ciepłego łóżka. Ale jego żona miała silną alergię na sierść zwierząt i zabranie Loli do domu po prostu nie wchodziło w grę. To bolało, ale Pedro nie pozwolił, by powstrzymało go to przed zaopiekowaniem się nią najlepiej, jak potrafił.

Advertisement
Advertisement

Kupił jej miękkie legowisko i umieścił je pod choinką, wraz z kilkoma piszczącymi zabawkami i kocem na chłodne dni. Lola przyjęła to wszystko z cichą wdzięcznością, zwijając się w kłębek każdego popołudnia po wymianie liści i kiełbasek, drzemiąc pod gałęziami, gdy uczniowie przechodzili obok z serdecznymi uśmiechami.

Advertisement

Ich dni zaczęły płynąć zgodnie z niewypowiedzianym rytmem. Pedro nie spoglądał już na zegarek. Po prostu czekał na miękkie stukanie łap i błysk zieleni w pysku Loli. Jak w zegarku, przychodziła codziennie o 11 rano – ani minuty wcześniej, ani minuty później. Aż pewnego dnia nie przyszła.

Advertisement
Advertisement

To był szczególnie pracowity poranek. Zamówienia napływały, a Pedro pracował bez przerwy, ocierając pot z czoła, gdy tłum rósł. Dopiero gdy podał ostatni talerz i oparł się o wózek, by odetchnąć, sprawdził swój telefon. 11:36. Żadnej Loli.

Advertisement

Wkradł się niepokój. Pedro wyprostował się, skanując wzrokiem ulicę, a potem drzewo. Nic. Nie mógł zostawić wózka, nie w porze lunchu, a poza tym Lola była przybłędą – mogła zawędrować gdziekolwiek. Mimo to, coś w jej nieobecności było nie tak i Pedro nie mógł przestać się martwić, że coś jest nie tak.

Advertisement
Advertisement

Ta myśl ciążyła mu przez całe popołudnie. Kiedy w końcu nadszedł czas zamknięcia, Pedro szybko się spakował i ruszył przez kampus, przeskakując wzrokiem między drzewami i ławkami, wołając jej imię pod nosem. Może była chora. Albo ranna. Może gdzieś leżała i czekała na znalezienie.

Advertisement

Szedł przez ponad godzinę, przedzierając się przez dziedzińce akademików i ciche sale wykładowe, sprawdzając jej zwykłe miejsca drzemki. Ale nie było po niej śladu – nawet szelestu w krzakach czy błysku futra w trawie. W końcu poddał się z ciężkim sercem i w milczeniu wrócił do domu.

Advertisement
Advertisement

Następnego ranka Pedro otworzył swój sklep z niezwykłym uciskiem w klatce piersiowej. Nawet gdy kroił cebulę i przewracał kiełbaski, jego oczy co kilka minut spoglądały na telefon. Za pięć jedenasta wyszedł na zewnątrz, skanując ulicę i oczekując, że Lola pojawi się ze swoim liścikiem.

Advertisement

Czekał przez dziesięć długich minut, ze wzrokiem utkwionym w drogę, po której zawsze biegła z tym swoim pewnym siebie podskakiwaniem. Nic. Tylko przechodzący studenci i okazjonalni rowerzyści. Za jego żebrami pojawił się tępy ból. Coś było nie tak. Nigdy nie opuściła dwóch dni z rzędu. Nigdy.

Advertisement
Advertisement

Kilku studentów zauważyło Pedro stojącego na zewnątrz. Jedna z nich, dziewczyna trzymająca kanapkę, zapytała łagodnie: “Nie ma dziś Loli?” Pedro potrząsnął głową, wzdychając. “Wczoraj też nie przyszła. Nie wiem, gdzie się podziała. Zaczynam się martwić Troska na ich twarzach odzwierciedlała to, co czuł w środku.

Advertisement

Joseph, szczupły projektant i jeden z pierwszych klientów Pedro, podszedł z tyłu kolejki. “Pozwól mi pomóc,” zaoferował. “Zrobimy dla niej zaginiony plakat. Mogę szybko coś zaprojektować” Pedro uniósł brwi, wzruszony. “Naprawdę byś to zrobił?” Joseph skinął głową. “Ona jest częścią tego miejsca

Advertisement
Advertisement

W ciągu dwudziestu minut Joseph naszkicował czysty, uderzający plakat – Lola w połowie kroku, liść w ustach, jej imię pogrubione nad krótkim opisem. Inny student zaproponował, że zajmie się drukiem. Pedro wcisnął mu w dłoń kilka banknotów i w połowie popołudnia mieli już gotowy stos ponad stu brakujących plakatów.

Advertisement

Pedro zakładał, że będzie je naklejał sam po zamknięciu, ale zanim zdążył zacząć, pojawiła się mała grupa studentów – stałych bywalców, których rozpoznawał z twarzy, jeśli nie zawsze z imienia – i zaoferowała pomoc. “Zajmiemy się akademikami” – powiedział jeden z nich. “Ja zajmę się księgarnią i kawiarnią” – dodał inny.

Advertisement
Advertisement

Do zachodu słońca plakaty powiewały na latarniach, tablicach ogłoszeń i wejściach do akademików. Na drzewie w pobliżu sklepu Pedro również pojawił się jeden, tuż nad małym legowiskiem psa Loli. Pedro stał i patrzył, jak pracują, pełen pokory. Te dzieciaki nie były tylko klientami – im zależało. Nie tylko na nim, ale i na niej. Mała przybłęda.

Advertisement

Teraz mogli tylko czekać. Pedro przez cały czas trzymał telefon w pobliżu, podskakując, gdy tylko zabrzęczał. Ale za każdym razem był to tylko dostawca, powiadomienie o dostawie lub jego żona. Nikt nie widział Loli. Nikt nie dzwonił. Cisza zaczynała mu doskwierać.

Advertisement
Advertisement

Tego wieczoru, po zamknięciu sklepu, Pedro wsiadł do swojego starego samochodu i zaczął powoli jeździć po zewnętrznych obrzeżach kampusu. Trzymał opuszczoną szybę, wołając cicho jej imię. Raz lub dwa razy zauważył błysk czarno-białego futra i jego serce podskoczyło – tylko po to, by znów opaść.

Advertisement

Za każdym razem zatrzymywał się, wysiadał i sprawdzał. Raz był to rozszczekany terier. Innym razem tylko cień w pobliżu śmietników. Sprawdzał alejki i zaglądał za śmietniki, szukając błysku fioletowej obroży – takiej, którą jego żona z miłością uszyła ręcznie. Ale nic nie było. Nie było Loli.

Advertisement
Advertisement

Zniechęcony wrócił do domu późno, ledwo mówiąc. Przed snem ścisnął dłonie, szepcząc cichą modlitwę. Miał nadzieję, że jest jej ciepło, że jest bezpieczna, że nie jest ranna ani samotna. Bardziej niż czegokolwiek innego pragnął, by jutro o 11 spojrzał w górę i zobaczył ją kłusującą drogą z liściem w ustach.

Advertisement

Minęły trzy dni, a po Loli wciąż nie było śladu. Żadnych SMS-ów, żadnych wskazówek, żadnych znaczących obserwacji. Pedro starał się zachować nadzieję, ale każdy dzień, który mijał bez jej małego listka w ustach, był cięższy od poprzedniego. Cisza stawała się nie do zniesienia.

Advertisement
Advertisement

Następnego ranka Pedro wyszedł z domu wcześniej niż zwykle. Ze zwiniętym plakatem w ręku odwiedził każdy sklep w pobliżu kampusu – kawiarnie, sklepy papiernicze, sklepy spożywcze – zadając to samo pytanie: “Widziałeś tego psa?” Każdą odpowiedzią było potrząśnięcie głową, przepraszający uśmiech, ciche przepraszam, nie.

Advertisement

W połowie poranka zmartwienie ciasno owinęło się wokół jego klatki piersiowej. Złe myśli, które usilnie starał się od siebie odepchnąć, wciąż wkradały się do jego głowy – co jeśli została ranna? Co jeśli zniknęła? Jego ręce poruszały się na autopilocie w sklepie, ale jego umysł był daleko, snując scenariusze, których nie mógł znieść.

Advertisement
Advertisement

Jego telefon nieustannie brzęczał, ale żadna z wiadomości nie przynosiła ulgi. Studenci, przyjaciele, a nawet kilku profesorów wysyłało pocieszające wiadomości: “Ona się pojawi”, “Psy są odporne”, “Nie poddawaj się” Pedro doceniał życzliwość, ale nic z tego nie łagodziło bólu niewiedzy. O jedenastej ponownie spojrzał na drogę. Nic.

Advertisement

Reszta dnia minęła szybko. Pedro uśmiechał się, gdy podchodzili klienci, ale nie patrzył im w oczy. Jego ruchy za wózkiem były precyzyjne jak zawsze, ale wolniejsze, bardziej stonowane. Nie zdając sobie z tego sprawy, jego zwykłe żarty i ciepłe przekomarzania zniknęły. Nawet jego asystent mówił ciszej niż zwykle.

Advertisement
Advertisement

Niektórzy uczniowie przestali w ogóle przychodzić – ci, którzy kiedyś robili objazdy tylko po to, by zobaczyć Lolę, która zostawała z nimi pod drzewem, gdy jedli. Jej nieobecność pozostawiła lukę nie tylko w życiu Pedra, ale także w duszy samego sklepu. Gwar przygasł, zastąpiony przez cichą tęsknotę.

Advertisement

Od ostatniej wizyty Loli minął cały tydzień. Pedro przyłapał się na wpatrywaniu się w róg ulicy w dziwnych odstępach czasu, oczekując jej pojawienia się. Nawet odległy odgłos szczekającego psa mógł rozbudzić jego nadzieję – a potem ponownie ją zmiażdżyć, gdy jej nie było.

Advertisement
Advertisement

Niektórzy studenci próbowali pocieszać Pedro – oferując teorie, że mogła podążać za nowym studentem do domu lub że ktoś kochający ją adoptował. “Może żyje teraz w luksusie” – powiedział jeden z nich z uśmiechem. Pedro uśmiechnął się uprzejmie, ale w głębi duszy w to nie wierzył. Lola nie zostawiłaby go tak po prostu.

Advertisement

Gdy wieczorne światło przygasło, a Pedro wytarł ostatnie stoły, ponownie sprawdził swój telefon. Nowa wiadomość. Numer, którego nie rozpoznał. Otworzył ją, serce mu waliło. Wiadomość była krótka i wstrząsająca. Ktoś widział czarno-białego psa potrąconego przez samochód – tydzień temu.

Advertisement
Advertisement

Nadawca wyjaśnił, że mieszka zaledwie kilka kilometrów od uczelni. Zgłosili wypadek na policję, a następnie próbowali o nim zapomnieć – dopóki nie zobaczyli dziś brakującego plakatu. “Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć” – brzmiała wiadomość. Pedro wpatrywał się w ekran, a jego serce opadło.

Advertisement

Czytając wiadomość, czuł, że ziemia osuwa się pod nim. Ręce mu drżały, gdy wpisywał odpowiedź, prosząc o podanie nazwy posterunku policji, na którym złożono raport. W ciągu kilku minut miał adres. Chwycił kluczyki, zamknął wózek i wybiegł na zewnątrz.

Advertisement
Advertisement

Jazda wydawała się nie mieć końca. Jego myśli krążyły wokół każdego możliwego rozwiązania – czy żyła, ale była ranna? Zniknęła na zawsze? Ścisnął kierownicę, szepcząc modlitwy pod nosem. Proszę, niech nic jej nie będzie. Proszę, niech to nie będzie ona. Cisza na drodze była głośna ze strachu.

Advertisement

Kiedy dotarł na stację, Pedro ledwo zdążył zamknąć drzwi samochodu. Wbiegł do środka z nierównym oddechem i podszedł do recepcji. “Pies – powiedział drżącym głosem. “Ten potrącony przez samochód tydzień temu. Czarno-biały. Czy wie pan, co się z nią stało?”

Advertisement
Advertisement

Policjant spojrzał w górę, jego twarz najpierw była obojętna, a potem powoli się zmieniała, gdy przypomniał sobie sprawę. “Tak, mieliśmy zgłoszenie. Pies nie przeżył. Wkrótce potem zmarła. Skremowaliśmy ją dwa dni później” Pedro stał tam, zamrożony, zanim jego twarz skrzywiła się i zaczęły płynąć łzy.

Advertisement

Ton oficera złagodniał. “Była twoja?” Pedro skinął głową, niezdolny do mówienia. “Tak – wyszeptał po chwili. “Była moją Lolą Oficer zawahał się, marszcząc lekko brwi. “Dziwne. Na obroży miała napis Rusty. Jesteś pewien, że to był twój pies? Pedro złapał oddech w połowie sapania i zapłonęła w nim iskierka nadziei.

Advertisement
Advertisement

Przetarł oczy, serce waliło mu teraz z innego powodu. “Rusty?” powtórzył. “Czy mógłbyś pokazać mi zdjęcie? Oficer skinął głową, sięgając do szuflady za biurkiem. “Tak, zrobiliśmy kilka do akt. Chwileczkę Pedro wstrzymał oddech, gdy mężczyzna szukał.

Advertisement

Funkcjonariusz wrócił ze swoim telefonem, przewijając go przez kilka sekund, zanim go oddał. Pedro spojrzał na zdjęcie i gwałtownie odetchnął. Pies na zdjęciu był czarno-biały, tak, ale był to Boston Terrier. To nie była Lola.

Advertisement
Advertisement

Serce pękło mu na myśl o losie tego biednego zwierzęcia, ale pod tym smutkiem pojawiło się uczucie ulgi. To nie była ona. Lola wciąż może tam być. Gdzieś. Zraniona, zagubiona, przestraszona – ale żywa. Pedro przez chwilę ściskał telefon, szepcząc drżące podziękowanie, zanim go oddał.

Advertisement

Na zewnątrz stacji Pedro stał nieruchomo przez dłuższą chwilę. Nie mógł się ruszyć. Jego emocje – żal, nadzieja, wyczerpanie – splątały się w węzeł w jego klatce piersiowej. To nie była Lola, ale to nie znaczyło, że była bezpieczna. Wciąż nie miał pojęcia, gdzie ona jest. Ani czy w ogóle wróci.

Advertisement
Advertisement

To spotkanie tak nim wstrząsnęło, że nie chciał wracać do domu. Zamiast tego pojechał prosto do sklepu. Ulica była pusta, okiennice pobliskich sklepów zamknięte na noc. Otworzył drzwi, zgasił światło z wyjątkiem jednej żarówki i usiadł w środku – sam.

Advertisement

Jego oczy powędrowały do kąta pod drzewem. Wyobraził sobie Lolę – pewną siebie i drobną – czekającą cierpliwie w kolejce ze swoim liściem. Musiała widzieć studentów wręczających zielone banknoty, te trzepoczące skrawki papieru, i pomyślała, że tak właśnie robią ludzie. Więc znalazła swoją wersję. Swoją własną zieloną walutę.

Advertisement
Advertisement

Ta myśl prawie go zdruzgotała, ale potem wszystko się wyjaśniło. Liść. Zawsze ten sam rodzaj. Ten sam rozmiar. Ten sam kolor. Lola nie zrywała byle liści z ziemi. Miała źródło. Po raz pierwszy od wielu dni Pedro wyprostował się. Jeśli znalazł drzewo, mógł znaleźć ją.

Advertisement

Poruszał się szybko, omiatając wzrokiem szuflady i półki, aż dostrzegł ją: suchy, lekko zwinięty liść schowany obok kasy. Ostrożnie położył go płasko i zrobił zdjęcie. Przesłał je do Google Images. Wynik mignął na ekranie: American Beech Leaf.

Advertisement
Advertisement

Pedro z uwagą przeczytał opis. Gładkie krawędzie. Żyłkowany. Lekko ząbkowany. Owocem była kolczasta brązowa łupina. Nie jest to drzewo, które można znaleźć przy chodnikach. Potrzebowało otwartej przestrzeni. Dużo otwartej przestrzeni. I wtedy to do niego dotarło – nie w mgnieniu oka, ale z powolną pewnością. Wiedział dokładnie, gdzie szukać.

Advertisement

Pedro poderwał się na równe nogi, uświadamiając sobie pulsujące w nim uczucie. Nie zawracał sobie głowy gaszeniem światła czy prostowaniem krzesła. W mgnieniu oka chwycił klucze, zamknął sklep i ruszył w kierunku zachodniego skrzydła kampusu – jego oddech przyspieszał z każdym krokiem na chodniku.

Advertisement
Advertisement

Na kampusie było tylko jedno miejsce, w którym mogło rosnąć takie drzewo – cichy trawnik za starą biblioteką humanistyczną. Ta część uniwersytetu istniała od pokoleń, z szerokimi trawiastymi obszarami i dojrzałymi drzewami, na które nikt już nie zwracał uwagi.

Advertisement

Dotarł do krawędzi trawnika, dysząc i ściskając klatkę piersiową. Pod żółtym blaskiem latarni ulicznej dostrzegł je: masywne drzewo stojące samotnie pośrodku otwartej trawy, z gałęziami rozłożonymi jak parasol. Liście mieniły się słabo w świetle. To musiało być to.

Advertisement
Advertisement

Zwolnił w pobliżu podstawy, skanując ziemię, pobliskie krzaki, wszystko, co mogło zawierać jej ślad. “Lola – szepnął, podchodząc bliżej. Nic. Noc odpowiedziała jedynie wiatrem i szelestem gałęzi. Serce mu się krajało. “Lola!” zawołał ponownie, tym razem głośniej. Nadal nic.

Advertisement

Ale potem szczeknięcie. Słabe. Odległe. Nadzieja przepłynęła przez niego jak fala. “Lola!” krzyknął, obracając się w stronę dźwięku. Kolejne szczeknięcie, tym razem wyraźniejsze, przebiło się przez krzaki. Biegł, potykając się o nierówną trawę, wołając jej imię raz za razem, podążając za głosem jak za liną ratunkową.

Advertisement
Advertisement

Dźwięk przybierał na sile, aż zatrzymał się przy gęstej plątaninie krzewów na końcu trawnika. Ostrożnie rozchylił gałęzie – i oto była. Za osłoną, skulona w suchych liściach, leżała zmęczona, ale czujna Lola, otoczona przez dwa malutkie szczeniaki, które spokojnie karmiły się u jej boku.

Advertisement

Pedro wpatrywał się w nią oszołomiony. Jego klatka piersiowa zacisnęła się, gdy uświadomił sobie, że to właśnie dlatego nie przyszła. Upadł na kolana, przytłoczony. Podniósł ją z wielką ostrożnością, owijając jedno ramię wokół jej wątłego ciała. Jedno po drugim, podniósł malutkie szczenięta i schował je do głębokiej wewnętrznej kieszeni kurtki, gdzie wtuliły się w ciepło. Odwrócił się i pobiegł z powrotem na wybieg, kierując się prosto do najbliższego weterynarza.

Advertisement
Advertisement

Weterynarz natychmiast je przyjął. Po dokładnym badaniu uśmiechnęła się i powiedziała: “Jest po prostu słaba i niedożywiona. Szczenięta też są zdrowe” Ulga uderzyła w Pedro jak delikatna powódź. Dziękował jej raz za razem, z zamglonymi oczami i bijącym sercem. Wszystko było w porządku. Tylko to się liczyło.

Advertisement

W ciągu kilku dni Lola zaczęła odzyskiwać siły. Pedro zbudował przytulną budę dla psa na zewnątrz, tuż przed swoim domem, wyłożoną starymi kocami i dachem, aby zapewnić im suchość. Zaadoptował ją w pełni na zawsze – zbyt przestraszony, by kiedykolwiek ją wypuścić. Ona i szczenięta były wreszcie w domu.

Advertisement
Advertisement

W dzisiejszych czasach Lola nadal jeździła do pracy z Pedro na przednim siedzeniu jego ciężarówki, z głową za oknem i uszami trzepoczącymi na wietrze. Wciąż była gwiazdą sklepu – główną atrakcją. Tylko teraz nie musiała przynosić liści, by zarobić na posiłek.

Advertisement