Advertisement

Arthur szedł znajomą ścieżką na plażę, jego buty lekko chrzęściły na piaszczystej promenadzie. Spodziewał się mew, fal, może kilku wczesnych pływaków. To, co zastał zamiast tego, sprawiło, że zatrzymał się z zimna.

Linia wody była zatłoczona – nie ludźmi, ale kształtami. Dziesiątki z nich. Kruczoczarne, owalne i gładkie jak nasączone olejem kamienie. Kręciły się na płytkich falach, początkowo bez ruchu. Potem jeden z nich zadrżał. Rozległo się falowanie. Inna pulsowała słabo, jak coś oddychającego pod membraną. Powietrze stało się nagle zbyt ciche.

Arthur nie krzyczał. Nie mógł. Nie, gdy tuziny tych rzeczy kołysały się tuż za falami – czarne, lśniące i pulsujące. Kilka minut temu plaża była pełna śmiechu. Teraz były to krzyki, szuranie nogami, upuszczane zabawki i przerażeni rodzice odciągający swoje dzieci od wody.

Arthur Finch obudził się tuż przed wschodem słońca, jak zawsze. Słaba poświata zaczynała pojawiać się na wschodzie, widoczna przez zabrudzone solą okno jego małej sypialni. Słyszał delikatny szum fal uderzających o żwirową plażę na zewnątrz – stały i znajomy.

Advertisement
Advertisement

Usiadł i przerzucił nogi przez bok łóżka, lądując na chłodnych, wytartych deskach podłogowych. Domek wciąż pachniał słabo wczorajszym ogniem i słonym morskim powietrzem – oba zapachy, do których przyzwyczaił się przez lata.

Advertisement

W kuchni napełnił swój stary czajnik i postawił go na kuchence gazowej. Gdy się nagrzał, wyszedł na werandę. Powietrze było chłodne i wilgotne od porannej wilgoci. Spojrzał na morze – coś, co robił każdego dnia bez zastanowienia.

Advertisement
Advertisement

Woda była spokojna i szklista, a przypływ w drodze. “Dobry przypływ na wędkowanie” – mruknął. Spojrzał na wiatrowskaz przywiązany do relingu. Ledwo się poruszał. Wrócił do środka, nalał sobie herbaty i otworzył małe radio na parapecie.

Advertisement

Przez ostatni tydzień seria podmorskich wstrząsów przetaczała się po wybrzeżu, po których następowały ostrzeżenia o nagłych przypływach. Nie odważył się wypłynąć Sea Sprayem – nie ze względu na “kolosalne ryzyko przypływu” i przesuwające się piaszczyste łachy.

Advertisement
Advertisement

Ale tego ranka aktualizacja była jasna: nie odnotowano żadnej aktywności sejsmicznej w ciągu nocy, wszystkie zalecenia zostały zniesione. Arthur odetchnął, nie zdając sobie sprawy, że wstrzymuje oddech. Wreszcie wszystko się uspokoiło. Znów było bezpiecznie.

Advertisement

Jego łódź, Sea Spray, była solidną szesnastostopową otwartą łodzią pomalowaną na wyblakły niebieski kolor. Nie była wyszukana, ale niezawodna. Miał ją od dwudziestu lat i znał ją na wylot. Zdjął plandekę, złożył ją i spakował.

Advertisement
Advertisement

Następnie, używając rolek i wyćwiczonej techniki, zepchnął łódź do wody. Łódź uderzyła o płyciznę z cichym pluskiem. Wszedł do środka w gumowych butach i zabezpieczył wszystko. Ostatnia kontrola – kotwica, zapasowe wiosła, kamizelka ratunkowa pod siedzeniem.

Advertisement

Słońce już wstało, pnąc się coraz wyżej. Jego światło odbijało się od wody, sprawiając, że mrużył oczy. Zauważył, że było ciszej niż zwykle. Normalnie nad głową krążyłyby mewy, ale dziś tylko kilka ptaków krążyło w oddali. Coś w tym bezruchu było nie tak.

Advertisement
Advertisement

Wrócił myślami do poprzednich sezonów. Połowy spadły. Może to przełowienie, a może ryby przeniosły się dalej. Wyciągnął też więcej plastiku – torebek, opakowań. To było zniechęcające.

Advertisement

Wyłączył silnik. Nagłą ciszę przerywało jedynie delikatne uderzanie wody o kadłub. Zahaczył o wijącego się lugworma, czując znajomą teksturę, gdy zakładał żyłkę. Zanim zarzucił haczyk, zatrzymał się na chwilę, by rozkoszować się powietrzem i ciszą.

Advertisement
Advertisement

Jeszcze raz przeskanował horyzont – stary nawyk – i przygotował się do łowienia. Arthur zarzucił żyłkę, obserwując, jak wobler osiada na dnie. Wydychał powoli powietrze, pozwalając, by otuliła go cisza. Ale wtedy coś w kąciku jego oka odciągnęło jego uwagę.

Advertisement

Na zamglonym horyzoncie, trzy – nie, cztery – ciemne kształty unosiły się na powierzchni wody. Wszystkie były mniej więcej tej samej wielkości, równomiernie rozmieszczone. Wyglądały jak masywne, matowo-czarne jaja, kołyszące się delikatnie wraz z falą. Zamrugał i wyprostował się, osłaniając oczy.

Advertisement
Advertisement

To nie były boje. Zbyt duże, zbyt gładkie, zbyt symetryczne. Nie były to też wieloryby – żadnego ruchu, oddechu, wycia. Po prostu… bezruch. Nienaturalny bezruch. Morze było spokojne, ale widok tych obiektów przeszył go dreszczem niepokoju. Arthur szybko zwinął żyłkę, ręce mu drżały.

Advertisement

Kołowrotek głośno stuknął, a jego oddech przyspieszył. Nie mógł oderwać wzroku od tych przedmiotów. Nie należały do niego. Coś w nich naciskało na starą część jego umysłu – głęboką i instynktowną – która mówiła: Zostaw. Teraz.

Advertisement
Advertisement

Wtedy jeden z nich się poruszył. Tylko nieznacznie, ale wystarczająco, by wywołać niewielką falę. Arthur zamarł. Rozległ się niski, pulsujący szum, słaby i dziwny – jak coś organicznego, a jednocześnie mechanicznego. Mokre wibracje, bardziej wyczuwalne niż słyszalne.

Advertisement

Zaschło mu w ustach. Odsunął się od krawędzi łodzi, serce waliło mu jak młotem. Chwycił rumpel sztywnymi palcami i pociągnął za linkę rozrusznika. Silnik zazgrzytał, po czym zaryczał. Nie czekał.

Advertisement
Advertisement

Obrócił dziób i wystrzelił z powrotem w kierunku brzegu, przesuwając wzrokiem między przepustnicą a tym, co było za nim. Gdy wpłynął do portu, nie zawracał sobie głowy starannym wiązaniem. Wyskoczył z łodzi, stawiając stopy na nabrzeżu i pospieszył prosto do najbliższego posterunku Straży Przybrzeżnej.

Advertisement

Młody oficer stał na zewnątrz, znudzony i przeglądał swój telefon. Arthur podszedł do niego, wciąż zdyszany. “Coś tam jest – powiedział, podnosząc pilnie głos. “Cztery pływające rzeczy. Ogromne. W kształcie jajka. Jeden z nich się poruszył. Wydał jakiś dźwięk

Advertisement
Advertisement

Oficer w końcu spojrzał w górę, unosząc brew. “Poruszył się?” Arthur wskazał w kierunku morza. “Około mili stąd. Widziałem je wyraźnie. To nie są szczątki. Jeden z nich obrócił się i wydał dźwięk, jakiego nigdy wcześniej nie słyszałem

Advertisement

Oficer spojrzał w stronę wody, a potem z powrotem na Arthura. “To może być sonar z łodzi podwodnej, a może wieloryby. Czasami dźwięk niesie się tam w zabawny sposób Arthur warknął: “To nie wieloryby! Były wielkości piłki do koszykówki, czarne i gładkie, i nie poruszały się jak coś naturalnego”

Advertisement
Advertisement

“Łowię tu od dziesięcioleci. Nigdy czegoś takiego nie widziałem” Oficer podniósł ręce do góry. “W porządku. Ale jeśli nie stwarzają zagrożenia, nie mogę wiele zrobić bez rozkazu. Mogę to zgłosić przez radio, ale nie mogę teraz opuścić posterunku Arthur wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. “Myślisz, że to zmyślam?

Advertisement

Oficer zawahał się, po czym wzruszył ramionami. “Myślę, że może widziałeś coś niezwykłego. Być może. Ale dostajemy wiele zgłoszeń. Pływające kłody, zagubione kajaki, a nawet dziwne cienie chmur. Zanotuję to, ale jeśli ktoś nie jest w tarapatach…”

Advertisement
Advertisement

Arthur odwrócił się, wściekły. Puls wciąż grzmiał mu w uszach. Potrzebował kogoś, kto zobaczyłby to, co on. Potrzebował kogoś, kto uwierzyłby, że to się dzieje naprawdę. Ruszył ścieżką w dół plaży, buty kopały suchy piasek. Serce mu waliło.

Advertisement

Obiekty wciąż tam były, widział je – teraz były tylko ciemną smugą na powierzchni wody. Potrzebował kogoś – kogokolwiek – by naprawdę spojrzał. Aby potwierdzić, że nie postradał zmysłów. Para leżała na ręczniku w pobliżu wydm. Arthur podszedł, starając się brzmieć spokojnie.

Advertisement
Advertisement

“Przepraszam. Widzicie to tam?” – zapytał, wskazując. “Coś unoszącego się w powietrzu – ciemne, owalne Kobieta podniosła wzrok i zmrużyła oczy. “Masz na myśli ten duży statek? – zapytał mężczyzna, osłaniając oczy.

Advertisement

“Nie, nie tankowiec – odparł Arthur. “Bliżej. Znacznie bliżej. Tuż nad falą Para wymieniła spojrzenia. “Nic nie widzę – powiedziała kobieta z półuśmiechem. Mężczyzna wzruszył ramionami. “Może to tylko wodorosty” Wrócili do rozmowy, jakby go tam nie było.

Advertisement
Advertisement

Spróbował ponownie, tym razem z wyprowadzaczem psów. Potem z mężczyzną trzymającym kamerę. Potem z rodziną rozkładającą parasol na plaży. Za każdym razem odpowiedź była taka sama. Albo tego nie widzieli, albo ich to nie obchodziło. Jego pośpiech zaczynał wydawać się absurdalny – nawet dla niego samego.

Advertisement

“Dlaczego nikt po prostu nie spojrzy?” – mruknął. Jego głos lekko się załamał. Wtedy zauważył nastoletniego chłopca opierającego się o wydmę, przewijającego telefon, podczas gdy jego rodzina rozpakowywała się za nim. Arthur podszedł do niego, wyciągając lornetkę. “Hej. Masz. Rzuć tylko okiem na morze”

Advertisement
Advertisement

Chłopak zamrugał, niechętnie. “Dlaczego?” zapytał. “Tam jest coś dziwnego. Nie krępuj się – powiedział Arthur. Z teatralnym westchnieniem chłopiec wziął lornetkę i wyregulował ją. Przez kilka chwil wpatrywał się w dal bez ruchu. Arthur czekał, kręcąc rękami, a serce waliło mu w piersi.

Advertisement

Chłopiec w końcu opuścił lornetkę i oddał mu ją. “Tylko fale”, powiedział płasko. Potem wrócił do swojego telefonu, niezrażony. Arthur stał zamrożony, mocno ściskając lornetkę. Powoli podniósł ją do oczu i ponownie przeskanował wodę, zaciskając szczękę.

Advertisement
Advertisement

Kształty zniknęły. Albo się zanurzyły. Albo dryfowały dalej. Powierzchnia była teraz pusta. Nic niezwykłego. Mimo to wpatrywał się w nią, oddychając płytko, szukając wzrokiem. Ale nic nie było. Tylko falowanie przypływu i biały blask słońca.

Advertisement

Opuścił lornetkę, ręce miał ciężkie. Zaschło mu w ustach. Czy to sobie wyobrażał? Nie, to było zbyt solidne. Zbyt realne. Wciąż czuł niepokój, jaki wzbudziło to w jego wnętrzu. Coś tam było. Coś, czego nikt inny nie chciał przyjąć do wiadomości.

Advertisement
Advertisement

Stał tam jeszcze przez chwilę, a ciepła plaża szumiała za nim śmiechem, szczekaniem psów i rozmowami na wietrze. Czuł się całkowicie odłączony od tego wszystkiego. To było tak, jakby ocean szeptał coś, co tylko on słyszał. Tylko on to widział.

Advertisement

Potem odwrócił się i zaczął iść – szybko – w kierunku swojego domku. Jeśli nikt inny nie spojrzy, on to zrobi. Jeśli nikt mu nie uwierzy, zdobędzie dowód. Znajdzie to ponownie. Cokolwiek to było, nie zniknęło. Nie do końca. Zbyt dobrze znał morze, by na to pozwolić.

Advertisement
Advertisement

Popłynął w kierunku miejsca, w którym ostatni raz widział kształt. Słońce było teraz wyżej, odbijając się od wody i utrudniając widoczność. Krążył przez prawie godzinę, a jego wcześniejsza frustracja ustąpiła miejsca zawziętej wytrwałości.

Advertisement

Wtedy go zobaczył. Zaledwie skrawek ciemności przebijający się przez powierzchnię. Jaja były prawie całkowicie zanurzone, z wyjątkiem jednego. Dlatego inni nie mogli go dostrzec z brzegu, a on je zgubił. Było teraz niżej w wodzie.

Advertisement
Advertisement

Wyłączył silnik i podpłynął bliżej. Zdecydowanie miał kształt jaja, był matowoczarny, mniej więcej wielkości piłki do koszykówki. Powierzchnia była dziwnie gładka, niemal skórzasta w dotyku. Nie było żadnych oznaczeń, żadnych szwów.

Advertisement

Z dużym wysiłkiem, używając haka do łodzi i całej swojej siły, udało mu się szturchnąć i pociągnąć jeden koniec w kierunku burty swojej małej łodzi. Chciał sprawdzić, czy uda mu się ją obrócić, by lepiej się jej przyjrzeć.

Advertisement
Advertisement

Kiedy go podniósł, rozległ się cichy, mokry dźwięk. Obiekt lekko się opróżnił pod wpływem naprężenia, a gęsty, czerwono-czarny płyn wypłynął, rozpryskując się po jego dłoniach i przedramionach. Ciecz rozprysnęła się na pokładzie, spływając po burcie łodzi lepkimi smugami.

Advertisement

Arthur cofnął się, wydając zduszone sapnięcie. Płyn był gęsty jak zużyty olej silnikowy, ale miał miedziany połysk i lekko metaliczny, solankowy zapach. Przylgnął do jego skóry ciężkimi kroplami, odmawiając spłynięcia wraz z morską falą. Wpatrywał się w swoje dłonie, serce mu waliło.

Advertisement
Advertisement

Cofnął się, lekko się potykając, gdy szukał kabla od silnika. Szarpnął mocno. Silnik zakaszlał, zacharczał, po czym zaryczał. Nie oglądał się za siebie. Cokolwiek to było – nie chciał mieć z tym nic więcej wspólnego.

Advertisement

Po powrocie do doku wyskoczył, zanim łódź zdążyła nawet uderzyć o cumę. Wbiegł na wzgórze do swojego domku, tupiąc butami o ziemię, z rękami wyciągniętymi przed siebie, jakby płonęły.

Advertisement
Advertisement

W łazience szorował się mydłem i parującą wodą, aż jego ramiona były surowe. Czerwono-czarna plama spłynęła do zlewu, ale nie zniknęła całkowicie. Nawet po trzecim szorowaniu słabe cienie płynu przylgnęły do jego skóry. Jakby wsiąkł w niego.

Advertisement

Oparł się o umywalkę, oddychając ciężko i wpatrując się w swoje poplamione przedramiona. Nie czuł bólu. Żadnego pieczenia. Ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś się do niego dostało. Coś dziwnego. Coś, co nie było przeznaczone dla powierzchni.

Advertisement
Advertisement

Owinął ręcznik wokół ramion i wyszedł na zewnątrz, potrzebując powietrza. Słońce było teraz wyżej. Plaża widoczna z werandy była bardziej zatłoczona. Ale coś szarpało jego myślami. Jego ramiona były napięte. Albo swędziały. Albo wyłączone. Spojrzał w dół. Nadal nie było zaczerwienienia. Żadnej wysypki. Tylko… uczucie.

Advertisement

Placebo, powiedział sobie. Sam siebie straszysz. Ale nie mógł przestać dotykać swojej skóry. Czuł ciepło. A może to było słońce. Albo panika. Szedł, chcąc zobaczyć plażę – potrzebując odwrócenia uwagi lub znaku, że świat wciąż jest normalny.

Advertisement
Advertisement

Był w połowie promenady, gdy rozległ się pierwszy krzyk. Potem rozległ się kolejny. Ludzie wskazywali na morze, cofając się od brzegu. Arthur odwrócił się instynktownie i zamarł. Było ich teraz więcej.

Advertisement

Dziesiątki ciemnych, owalnych kształtów unosiło się na fali, znacznie bliżej brzegu niż wcześniej. Niektóre kołysały się delikatnie. Inne kołysały się pod dziwnymi kątami. Kilka miało widoczne szwy lub szczeliny przypominające usta lub pęknięcia czekające na otwarcie. Niski, niemal poddźwiękowy szum wypełnił powietrze.

Advertisement
Advertisement

Sapnięcia zamieniły się w krzyki. Krzyki zmieniły się w panikę. Rodziny chwytały swoje dzieci. Psy szczekały i ciągnęły za smycze. Lodówki zostały porzucone, gdy ludzie zaczęli biec. Spokojne popołudnie zmieniło się w chaos.

Advertisement

Arthur początkowo stał bez ruchu, wpatrując się w niemożliwy widok, surrealistyczną mieszankę przerażenia i potwierdzenia, która go zalała. Potem, gdy jedno z jaj w pobliżu linii brzegowej poruszyło się nienaturalnie – tylko drgnięcie, szarpnięcie – ruszył. Odwrócił się i pobiegł z resztą.

Advertisement
Advertisement

Arthur pobiegł sprintem w górę wydmowej ścieżki, serce waliło mu jak młotem, oddech był nierówny. Nie zatrzymał się, dopóki nie dotarł do swojej ciężarówki i nie otworzył drzwi trzęsącymi się rękami. Zatrzasnął je za sobą i przekręcił kluczyk. Silnik zawył, a radio się włączyło.

Advertisement

Przekręcił pokrętło, przerzucając szumy i łagodny rock, aż wylądował na lokalnej stacji informacyjnej. Pogoda. Ruch drogowy. Odcinek o wyprzedaży wypieków. Nic. Ani jednej wzmianki o chaosie, którego właśnie był świadkiem – żadnych doniesień o dziwnych czarnych kształtach lub ludziach uciekających z plaży w przerażeniu.

Advertisement
Advertisement

Odchylił się do tyłu w fotelu, pot chłodził jego skórę. Co tu się do cholery dzieje? Spojrzał w dół na swoją dłoń trzymającą kierownicę. Czerwono-czarny pigment wciąż tam był, słaby, ale niezaprzeczalny. Potarł ją kciukiem. Wciąż bez bólu. Nadal brak wysypki. Ale nie zniknęła.

Advertisement

Przez chwilę po prostu siedział, obserwując pustą drogę przez przednią szybę, a radio mamrotało w tle. Jego ręka teraz mrowiła. A może mu się wydawało. Tak czy inaczej, cisza na zewnątrz tylko pogarszała sytuację. Jak to możliwe, że nikt nic nie mówi?

Advertisement
Advertisement

Po prawie godzinie czekania, zastanawiania się, wpatrywania się w swoją skórę, aż kolor zaczął rozmywać się w jego wizji, Arthur nie mógł już dłużej tego znieść. Ponownie przekręcił kluczyk i zepchnął ciężarówkę z powrotem na drogę, kierując się w stronę plaży. Ale plaża nie była już otwarta.

Advertisement

Główna droga dojazdowa była zablokowana przez linię nieoznakowanych białych vanów i ciemnych SUV-ów. Żółta taśma słabo powiewała na morskiej bryzie. Mężczyźni w czarnych wiatrówkach stali w odstępach, ich oczy były ukryte za lustrzanymi okularami przeciwsłonecznymi.

Advertisement
Advertisement

Arthur zaparkował dalej i podszedł pieszo. Gdy podszedł bliżej, mężczyzna w ciemnym garniturze stanął mu na drodze. “Plaża jest w tej chwili zamknięta – powiedział mężczyzna. “Czyszczenie środowiska. Rutynowe działania Jego ton był uprzejmy, ale bezwzględny.

Advertisement

Arthur wpatrywał się w niego, próbując dostrzec, co dzieje się za furgonetkami. “Co masz na myśli? – zapytał. “Co z tymi wszystkimi rzeczami w wodzie, jajami? Wyraz twarzy mężczyzny nie zmienił się. “Nie jestem pewien, o co panu chodzi. Proszę wrócić do pojazdu

Advertisement
Advertisement

Ramiona Arthura opadły. Odwrócił się lekko i już miał się poddać, gdy coś zmusiło go do ponownego zabrania głosu. “Dotknąłem jednego z nich Postawa mężczyzny natychmiast się zmieniła. “Dotknął? Arthur powoli skinął głową.

Advertisement

“Rozwarł się. Coś wypłynęło. To – cokolwiek to było – rozlało się po mnie. Moje ramiona. Wyszorowałem, ale plama wciąż tam jest Mężczyzna podniósł nadgarstek do ust. “Proszę pani, mamy tu osobę, która twierdzi, że była potencjalnie narażona. Rozpoczynamy drugi protokół

Advertisement
Advertisement

Następnie zwrócił się z powrotem do Arthura. “Musisz iść ze mną Arthur nie stawiał oporu. Był zbyt zmęczony, zbyt przytłoczony. Mężczyzna poprowadził go obok pojazdów i przez strzeżoną bramę w ogrodzeniu.

Advertisement

Za wydmami wzniesiono duży namiot, biały i brzęczący od generatorów. Wewnątrz było chłodniej. Sterylnie. Przy jednej ścianie stał rząd składanych krzeseł. Kilku pracowników w fartuchach laboratoryjnych i czystych kombinezonach przemieszczało się między stołami i zapieczętowanymi pojemnikami.

Advertisement
Advertisement

Na podwyższeniu, w delikatnym niebieskim świetle, siedziało jedno z nienaruszonych jaj. Nieopodal kobieta w białym fartuchu wyregulowała monitor, po czym zwróciła się do Arthura. “Ty jesteś rybakiem? – zapytała. “Tym, który dotknął jaja?

Advertisement

Arthur powoli skinął głową. Jego oczy były utkwione w jajku. Pulsowało słabo pod gumową powierzchnią. Żyło. Niezaprzeczalnie żywe. Kobieta sięgnęła po tablet. “W takim razie mamy wiele do omówienia

Advertisement
Advertisement

Arthur przełknął. Jego głos był ochrypły. “To zaczęło się dziś rano. Na początku widziałem tylko trzy lub cztery. Za rafą – po prostu tam pływały. Myślałem, że może oczy płatają mi figle Kobieta podniosła wzrok, ale nic nie powiedziała. Kontynuowała pisanie.

Advertisement

“Próbowałam szturchnąć jednego hakiem. W pewnym sensie pękł. Na moje ramiona wyciekła gęsta, czerwonawa substancja. Nie pachniała źle, tylko… źle. Zanim dotarłem na plażę, były ich już dziesiątki. Przysięgam, dziesiątki. Wystarczająco blisko, by dzieci mogły do nich podejść”

Advertisement
Advertisement

W tym momencie jeden z ubranych w garnitury mężczyzn w pobliżu wymienił spojrzenie z innym. Kobieta w końcu spojrzała na niego. “Wiemy o incydencie na plaży – powiedziała spokojnie. “Nie jesteś jedyną osobą, która ich widziała

Advertisement

“Ale jesteś jedyną osobą, która podeszła tak blisko – powiedział inny głos zza pleców – męski naukowiec przetaczający tacę z fiolkami. “Muszę wiedzieć, co jest na mnie – powiedział Arthur ostrym głosem. “To jest w mojej skórze. Szorowałem i szorowałem. Nie chce zejść. Swędzi, a może mi się wydaje, że swędzi – sam już nie wiem

Advertisement
Advertisement

“Zbadamy to. Ale najpierw…” Kobieta skinęła na dwóch pracowników przy klapie namiotu. “Proszę o protokół kwarantanny Arthur zesztywniał. “Zamykacie mnie w środku?” “To tylko środek ostrożności – powiedziała. “Nie traktujemy cię jak zagrożenia. Traktujemy cię jak dane”

Advertisement

Zaprowadzili go do oddzielnego kąta odgrodzonego grubą plastikową folią. Krzesło. Łóżeczko. Kilka butelek wody. Żadnego zegara. Żadnych odpowiedzi. Tylko szum przefiltrowanego powietrza i od czasu do czasu stłumiony szmer z drugiej strony. Siedział. Czekał. Mijały godziny.

Advertisement
Advertisement

Z miejsca, w którym siedział, widział, jak inni naukowcy chodzą, notują, wskazują na tablety, od czasu do czasu gromadząc się wokół dziwnego jaja. Przynieśli specjalistyczne światła, rozwinęli sprzęt skanujący, zebrali próbki w zapieczętowanych probówkach.

Advertisement

Arthur odchrząknął i zawołał. “Hej. Czy ktoś może chociaż na to spojrzeć?” Podniósł rękę do przezroczystej ściany. Pigmentacja wciąż tam była – słaba, ale widoczna, jak siniak, który nie zniknie.

Advertisement
Advertisement

Nikt nie odpowiedział. Nawet nie spojrzał. Zdał sobie sprawę, że nie ignorowali go, by być okrutnymi. Byli po prostu zbyt zaabsorbowani rzeczą w środku namiotu. Potem nastąpiła zmiana energii. Jeden z młodszych naukowców, mężczyzna w pomarszczonym fartuchu laboratoryjnym i zaparowanych okularach, zawołał pozostałych. “Doktorze Elsom! Musi pan to zobaczyć!”

Advertisement

Kobieta, która jako pierwsza rozmawiała z Arthurem, szybko weszła do środka. Reszta podążyła za nią. Mały monitor był zwrócony w stronę grupy. Podekscytowane pomruki wypełniły namiot. Ktoś klasnął. Arthur pochylił się do przodu, próbując wychwycić cokolwiek z szumu.

Advertisement
Advertisement

Chwilę później wróciła dr Elsom. Jej wyraz twarzy był teraz inny – czujny, jasny z dziwną mieszanką podziwu i pilności. Wkroczyła do obszaru kwarantanny Arthura, tym razem z łagodniejszym spojrzeniem.

Advertisement

“Wiemy, czym one są – powiedziała. Arthur wstał. “Powiedz mi “To jaja – powiedziała wprost. “Ale nie świeże. Są skamieniałe. Niektóre mają dziesiątki tysięcy lat – zachowały się pod ogromnym ciśnieniem w warstwach osadów kilometry pod dnem oceanu

Advertisement
Advertisement

Zmarszczył brwi. “Więc są… martwe?” “Uśpione” – sprostowała. “A dokładniej, były w pewnego rodzaju zastoju. Zamrożone w czasie “Wstrząsy z zeszłego tygodnia były odczuwalne nie tylko tutaj. Zakłóciły głębiny oceanu

Advertisement

“Niektóre warstwy pękły. Te jaja – wskazała na stół – były prawdopodobnie zakopane w głębokim rowie morskim. Aktywność sejsmiczna spowodowała ich przemieszczenie, a rzadka kombinacja prądów wyniosła je w górę Arthur zamilkł, przyswajając sobie wagę tej informacji.

Advertisement
Advertisement

“Uważamy, że należały do gatunku kałamarnicy olbrzymiej – kontynuował Elsom. “Nie takich jak te, które znamy dzisiaj. Te były… starożytne. Inteligentne. Prawdopodobnie drapieżniki szczytowe swoich czasów. Ich biologia sugeruje przystosowanie do miażdżących głębin…”

Advertisement

Arthur spojrzał w dół na swoje ramiona. “A plama? Elsom uśmiechnął się słabo. “Pigmentacja osadzona w twojej skórze to unikalny rodzaj pozostałości. Ten czerwonawy odcień? To ten sam związek, który prawdopodobnie nadał tym kałamarnicom ich głęboki kolor – taki, który pomógł im wchłonąć bioluminescencyjne światło i pozostać niewidocznymi dla drapieżników i ofiar

Advertisement
Advertisement

“Więc… to nie jest niebezpieczne? Zawahała się. “Nie sądzimy. Jesteś pierwszym człowiekiem, który wszedł w bezpośredni kontakt z płynem. Ale będziemy kontynuować monitorowanie. Być może nosisz pierwszy zarejestrowany ślad biologii tego stworzenia na lądzie. To… bezcenne dla nas.”

Advertisement

Arthur zaśmiał się sucho. “I co teraz? Wrócę do domu z pamiątką od potwora? “Nie potwora – powiedziała cicho. “Wiadomość z przeszłości Ziemi. Przypomnienie tego, czego nie wiemy. O tym, co wciąż pod nią śpi

Advertisement
Advertisement

Wpatrywał się w pulsujące jajo za nią. Jego rytm pasował teraz do czegoś w nim. Puls w głębinach. “A ty – powiedziała – widziałeś to, czego nikt inny nie widział. To… to tajemnica, którą niewielu ma teraz przywilej zrozumieć.

Advertisement

A ty pomogłeś nadać jej kontekst Arthur powoli skinął głową. Po raz pierwszy od wielu godzin odetchnął. Strach wciąż w nim był, ale teraz mieszał się z czymś innym. Cudem. Arthur spojrzał za nią, na krawędź namiotu, gdzie klapa trzepotała na przybrzeżnym wietrze.

Advertisement
Advertisement

Za nią znów był ocean. Wciąż płynący, wciąż szeroki, wciąż niepoznawalny. Pomyślał o dnie morskim. O stworzeniach, które nigdy nie widziały światła. O podwodnych górach wyższych niż Everest i rowach głębszych niż strach.

Advertisement

Pomyślał o tym, jak wiele pozostało niezbadanych. Po raz pierwszy od siedemdziesięciu jeden lat Arthur Finch nie zadowalał się samym obserwowaniem przypływu. Chciał wiedzieć, co jeszcze może wynurzyć się z głębin.

Advertisement
Advertisement